- Wiem, pewnie będziesz próbował mnie teraz powstrzymać, ale wiedz, iż to na nic. Ktoś zacznie mnie ścigać, o ile już nie zaczął... Nie mogę tu zostać. Muszę iść, czy to chora, czy nie! - Okropna była. Chciał dla niej dobrze, a ona naskoczyła od razu takim ostrym tonem. Należał mu się jaki taki szacunek. Uratował jej życie... Jednakże nie miała już teraz wyboru. Dokonała go niestety za wcześnie i teraz musi odczuwać jego skutki. Debilizmy życia - skomentowała w myślach. Musi teraz być dzielna, inaczej umrze, dlatego podniosła się z pokochanego łoża i zsunęła się stając na nogi. Tym razem się nie zachwiała, ale przez nadchodzącą chorobę, czuła się okropnie. Sięgnęła po swoją kurtkę, a następnie po torbę.
- Myślisz, że pozwolę ci stąd wyjść? - Spytał. Miał jakiś dziwny głos. Taki przerażający, mrożący krew w żyłach. Zszokowana odwróciła się w jego kierunku i ujrzała maskę. Jego twarz nie ukazywała żadnych emocji, a oczy były jak szklane kulki. - Nie. Nie pozwolę - dodał, lekko mrucząc i patrząc na nią, jak na swoją własność. - Wiem! Mówiłem ci, że wiem! - Krzyknął i podszedł do niej, zabierając kurtkę i torbę. Rzucił je niedbale na łóżko i złapał ją za nadgarstki. Co on, do cholery, robił? Wiedziała, ze coś z nim nie tak, a jednak mu zaufała. Głupia. Głupia. Głupia. Nie ufa się nieznajomym. Nigdy. - Śmierć nie zbliży się do mnie. Ona się mnie boi - wyznał. Zrobiła zaskoczone oczy. Wiedział kto ją ścigał. Skąd? Przez oszołomienie, nie dosłyszała dalszej części zdania. Jedynie słowo: Śmierć - to słowo krążyło w jej głowie. Śmierć. Śmierć. Śmierć.
Zaczęła drżeć. Nawet nie był świadoma tego, że nieznany jej, nie tylko, z imienia chłopak, tak się do niej zbliżył, że ledwo co się nie stykali nosami. Nic teraz do niej nie docierało. Nawet, gdyby orkiestra dęta zaczęła grać swe melodie tuż obok niej, ona słyszałaby jedynie słowo: Śmierć.
- Ona mnie zabije - wyszeptała, a z jej oczu popłynęły łzy. Nie jedna, ani nie dwie. Leciały bez żadnych oporów. - Ona mnie zabije. Nie ucieknę. Zabije mnie... - powtarzała. To koniec.
Oczywiste było, że kilka sekund temu mogło dojść do pocałunku. Chłopak zbliżył się do niej jeszcze bliżej i przytulił. Zaczął lekko ją głaskać po włosach i uspokajać. Już nie miał maski na twarzy, a oczy błyszczały mu z politowania i strachu.
- Aurelio, nie pozwolę cię zabić jakiemuś ożywionemu szkieletowi w wypłowiałym płaszczyku. Nie pozwolę cię zabić nikomu - wyznał. Uwierzyła mu na słowo. Był jej rycerzem. Nie istniały żadne podstawy do tego, by mu wierzyła, a jednak... Nie wiedziała, co to za siła się do tego przyczyniła, ale zaczynała ją lubić.
Bezimienny wziął ją na ręce, co nie sprawiło mu większych trudności i położył na królewskim łożu. Usnęła w jego ramionach, słuchając nuconej przez niego melodii.
Przez kolejne dni budziła się i ktoś karmił ją zupą, a to dawał coś do picia. Nie orientowała się, kto się nią tak opiekuje, ile minęło dni i nawet gdzie jest. Czasem wydawało się jej, że to mama nad nią stoi, ale nie wierzyła w to. Nigdy jej matka nie stała nad nią z zupą, gdy chorowała. Musiała sama wstawać i robić sobie jedzenie, wychodzić z domu i kupować lekarstwa, nalewać wody... Może zabiła ją Śmierć i anioły opiekowały się jej utrudzoną duszą?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz