A Śmierć zakpi z nich, a oni zakpią ze Śmierci...

niedziela, 16 grudnia 2012

niedziela, 26 sierpnia 2012

Pierwszy pocałunek

- Natasha! - Zbudziła się z krzykiem i cała zlana potem. Ręce miała wyciągnięte w powietrzu i zaciśnięte na niewidocznej szyi. Opuściła je nieprzytomnie, ze zdziwieniem na nie patrząc. Natalia? - zapytała w myślach, a potem szeptem: Natalia?! Ja... Ja nie chciałam. Wybacz. - Zaczęła drżeć z przerażenia. Czyżby naprawdę ją dusiła? Zabiła ją? Zbiła Natalię? - Natuś?! Nati?!
W pokoju było ciemno i nie zauważyła postaci, siedzącej obok łóżka na krześle, która właśnie zerwała się nadludzko szybko i przyłożyła jej chłodną dłoń do czoła. Krzyknęła przerażona.
- Ci... Cicho już, najdroższa.To był tylko zły sen. Koszmar, rozumiesz? Nie masz się czego obawiać... Najdroższa...- Mówiła postać, delikatnie, męskim głosem. Gdzie ona była? Kto...
- Co... Co się ze mną stało? Gdzie ja jestem? A ty? Jak masz na imię? Znam cię? - Pytała, jednak odpowiedzi nie były jej już potrzebne. Uciekała przed Śmiercią. W lesie chciał ją pożreć wilk, a on był jej bohaterem. Obiecał ją bronić. Nie wiedziała jak, ale obiecał. Zaśmiała się pod nosem, a gdy nieznajomy zaczynał mówić, przyłożyła mu palec do ust. - Już wiem. To był zły sen, a to jest prawie zła rzeczywistość - wyznała i z pełną świadomością, pocałowała, nieznanego z imienia, chłopaka.
Zesztywniał. Nie spodziewał się takiej reakcji ze strony Aurelii. Nie żeby miał coś przeciwko, ale... To było cudowne uczucie. Zaczął ją całować intensywniej, napierając swoimi wargami na jej własne. W pewien nienamacalny sposób czuł się jednością z Aurelią, a przecież tak bardzo się różnili. Różniła ich taka wielka przepaść, o której dziewczyna nie miała nawet pojęcia. Nie mógł jej tak wykorzystać. Przerwał pocałunek i pokręcił lekko głową. W jego oczach można było dostrzec ból, a w jej odrzucenie.
- Przyniosę ci coś do jedzenia. Pewnie umierasz z głodu. Zaraz wracam. - Ostrzegł i wyszedł z pokoju, zostawiając ją samą. Odtrącił ją - pomyślała zrozpaczona. Może nie jestem w jego typie, ale... Głupia! Nie powinnam była. Nie powinnam... - Oskarżała siebie w myślach. To jednak nie zmieniało faktu, że go pocałowała. I teraz mogła jedynie pluć sobie w brodę, że to zrobiła. On pewnie miał dziewczynę, zaplanowaną przyszłość, szczęśliwą przyszłość. Pomyliła uczucia i w dodatku ten okropny sen. Śniło jej się, że chciała zabić swoją przyjaciółkę... Swoją byłą przyjaciółkę. Dusiła ją własnymi rękoma. Ten sen pogorszył jej stan psychiczny. Po przeziębieniu nie było już śladu, oprócz przepoconego ciała i smaku leków w ustach.

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Maska

- Wiem, pewnie będziesz próbował mnie teraz powstrzymać, ale wiedz, iż to na nic. Ktoś zacznie mnie ścigać, o ile już nie zaczął... Nie mogę tu zostać. Muszę iść, czy to chora, czy nie! - Okropna była. Chciał dla niej dobrze, a ona naskoczyła od razu takim ostrym tonem. Należał mu się jaki taki szacunek. Uratował jej życie... Jednakże nie miała już teraz  wyboru. Dokonała go niestety za wcześnie i teraz musi odczuwać jego skutki. Debilizmy życia - skomentowała w myślach. Musi teraz być dzielna, inaczej umrze, dlatego podniosła się z pokochanego łoża i zsunęła się stając na nogi. Tym razem się nie zachwiała, ale przez nadchodzącą chorobę, czuła się okropnie. Sięgnęła po swoją kurtkę, a następnie po torbę.
- Myślisz, że pozwolę ci stąd wyjść? - Spytał. Miał jakiś dziwny głos. Taki przerażający, mrożący krew w żyłach. Zszokowana odwróciła się w jego kierunku i ujrzała maskę. Jego twarz nie ukazywała żadnych emocji, a oczy były jak szklane kulki. - Nie. Nie pozwolę - dodał, lekko mrucząc i patrząc na nią, jak na swoją własność.  - Wiem! Mówiłem ci, że wiem! - Krzyknął i podszedł do niej, zabierając kurtkę i torbę. Rzucił je niedbale na łóżko i złapał ją za nadgarstki. Co on, do cholery, robił? Wiedziała, ze coś z nim nie tak, a jednak mu zaufała. Głupia. Głupia. Głupia. Nie ufa się nieznajomym. Nigdy. - Śmierć nie zbliży się do mnie. Ona się mnie boi - wyznał. Zrobiła zaskoczone oczy. Wiedział kto ją ścigał. Skąd? Przez oszołomienie, nie dosłyszała dalszej części zdania. Jedynie słowo: Śmierć - to słowo krążyło w jej głowie. Śmierć. Śmierć. Śmierć. 
Zaczęła drżeć. Nawet nie był świadoma tego, że nieznany jej, nie tylko, z imienia chłopak, tak się do niej zbliżył, że ledwo co się nie stykali nosami. Nic teraz do niej nie docierało. Nawet, gdyby orkiestra dęta zaczęła grać swe melodie tuż obok niej, ona słyszałaby jedynie słowo: Śmierć.
- Ona mnie zabije - wyszeptała, a z jej oczu popłynęły łzy. Nie jedna, ani nie dwie. Leciały bez żadnych oporów. - Ona mnie zabije. Nie ucieknę. Zabije mnie... - powtarzała. To koniec.
Oczywiste było, że kilka sekund temu mogło dojść do pocałunku. Chłopak zbliżył się do niej jeszcze bliżej i przytulił. Zaczął lekko ją głaskać po włosach i uspokajać. Już nie miał maski na twarzy, a oczy błyszczały mu z politowania i strachu.
- Aurelio, nie pozwolę cię zabić jakiemuś ożywionemu szkieletowi w wypłowiałym płaszczyku. Nie pozwolę cię zabić nikomu - wyznał. Uwierzyła mu na słowo. Był jej rycerzem. Nie istniały żadne podstawy do tego, by mu wierzyła, a jednak... Nie wiedziała, co to za siła się do tego przyczyniła, ale zaczynała ją lubić.
Bezimienny wziął ją na ręce, co nie sprawiło mu większych trudności i położył na królewskim łożu. Usnęła w jego ramionach, słuchając nuconej przez niego melodii. 
Przez kolejne dni budziła się i ktoś karmił ją zupą, a to dawał coś do picia. Nie orientowała się, kto się nią tak opiekuje, ile minęło dni i nawet gdzie jest. Czasem wydawało się jej, że to mama nad nią stoi, ale nie wierzyła w to. Nigdy jej matka nie stała nad nią z zupą, gdy chorowała. Musiała sama wstawać i robić sobie jedzenie, wychodzić z domu i kupować lekarstwa, nalewać wody... Może zabiła ją Śmierć i anioły opiekowały się jej utrudzoną duszą?!



sobota, 4 sierpnia 2012

Hotel

Gdy się obudziła, słońce już zachodziło. Wywnioskowała to po pomarańczowych wzorach, utworzonych na ścianie z ostatnich promieni. Zostały one niezwykle przesiane przez pnie i korony drzew. Ten hotel naprawdę jest w lesie? Wątpiła w to wcześniej, a  teraz... Może z drugiej strony rozpościerało się wielkie miasto? - pomyślała. Żałowała, że wcześniej nie opuszczała swojej i dwóch pobliskich wiosek. Nawet nie wiedziała, co jest dalej. Jaki świat rozpościera się za zakrętem? Ta niewiedza jej nie pomagała. Może pomoże jej... Kurczę! Nawet nie znała jego imienia. Uratował ją, przyprowadził do hotelu, a teraz gdyby chciała go znaleźć, to nie wie, o kogo ma pytać. Będzie musiała poczekać. Może sam przyjdzie, sprawdzić jak się czuję i czy wygodnie mi się spało? Jak się tu znalazła? Pamiętała jak uratował jej życie, a potem szli przez las i...
Zrezygnowana usiadła na łóżku i zaraz tego pożałowała.Walnęła się znów na łóżko. Jakie mięciutkie - oceniła. W domu miała strasznie twarde łóżko z cienkim materacem i kamiennymi poduszkami. Nie dałoby się ich inaczej opisać, a teraz spędziła noc na łożu godnym królewny. Z dziesiątkami mięciutkich i delikatnych Złotych i czarnych poduszek i bordowo-złotym baldachimem nad głową. Rozejrzała się po luksusowym pokoju. Cały był udekorowany w tych trzech kolorach: złota, ciemnej czerwieni i czerni, bardzo złowróżbnej ciemnej czerni. Ten kolor był jak czarne oczy mordercy, przenikające wzrokiem swą ofiarę, z drugiej strony przywodził jej na myśl, dom. Domu przecież już nie miała i mieć nie będzie.Na to wspomnienie, z oczu popłynęła jej samotna łza.
-  Skazana na wieczną tułaczkę - powiedziała zdruzgotana i złapała jedną czarną poduszkę i rzuciła nią na chybił trafił.
- Co ona ci zrobiła? - odezwał się wesoły męski głos. Inny niż wtedy w lesie. Nie przejęty, ale swobodny, radosny, szczęśliwy. Usiadła szybko i zaraz opadła na łóżko. Znów zawirowało jej w głowie. Zaklęła pod nosem. - Co ci jest? - spytał przejęty, podbiegając szybko do łóżka.
- Ech! To... To nic. Za długo spałam. Tyle. Mam słaby organizm. To chyba przez te nerwy... Moja rodzina aniołami nie była. - Zaśmiała się pod nosem, co przeszło w paniczny chichot. Czuła, że coś z nią nie tak.
I faktycznie. Po chwili dostała gorączki i zimnych dreszczy. Rozchorowała się w najgorszym z możliwych momentów. Choroby zawsze ją wykończały i jak miała maszerować całe dnie z taką kulą u nogi?

poniedziałek, 30 lipca 2012

Mój bohater?!


Światło księżyca oświetlało mi drogę, przebijając się przez korony drzew. Las z początku dodawał mi otuchy i pewności siebie, ale z czasem im głębiej do niego wchodziłam, coraz bardziej mnie przerażał. Wokół otaczały mnie cienie, czarne drzewa, a gdzieniegdzie czarne niskie krzewy, które czasem moja wyobraźnia brała za dziwne upiory. Czasem jakiś odgłos powodował przyśpieszone bicie mojego serca, ale nie zawróciłam do domu. Tam czekała mnie pewna śmierć. I to prawdopodobnie dosłownie. Szłam dalej.
Po jakiejś godzinie zaczął rosić deszcz. Za bardzo to on mnie nie zachwycił. Nie dość, że przez wilgoć miałam mokre dżinsy, to w dodatku ten deszcz rozpadał się na dobre. Włosy miałam całe mokre, a zimne krople zaczęły spływać mi po karku za kurtkę. Chora będę jak nic, ale przynajmniej żywa. Ciekawe, czy Śmierć już na mnie poluje? Może jednak to mit... Chociaż mi się nie wydaje. Zbyt proste by to było. Miałaby nie odpuścić komuś, kto już oddał się w jej palce?
Szłam dalej. Bać się już nie bałam. Jak mogłabym się czegokolwiek obawiać, skoro uciekałam właśnie przed samą Śmiercią. Może właśnie się jej bałam, tylko nie chciałam się do tego przyznać? Nie myśl o tym. Czy to ważne? Uciekałam przed nią, to oczywiste, że się jej obawiałam.
Uśmiechnęłam się szeroko. Będzie zawiedziona jak nie znajdzie mnie w domu. Biedactwo. Będzie musiało tropić mnie przez ten las... Przez ten mokry las.
Przerwałam rozmyślania, bo krzew przede mną się zatrząsł. Ustałam wryta. Może to sarenka? Boże, niech to będzie niewinna sarenka, albo co innego, co sobie pójdzie i mnie zostawi w spokoju. Co ja mam zrobić? Może to coś  mnie nie słyszało? Na wszelki wypadek ścisnęłam nóż w kieszeni i czekałam. Krople deszczu jakby trochę zwolniły. To coś znów poruszyło krzewem. 
W mojej głowie pojawiła mi się myśl powrotu. Od razu ją wymazałam. Na przód albo wcale. Usłyszałam jakiś dziki charkot. O nie. Jakiś drapieżnik. To na stówę brzmiało jak jakiś drapieżnik, ale nie ruszam się. Nie mogę.  Jeśli się na mnie rzuci, spróbuję to zabić, albo umrę i zostanę zjedzona. Nie pozwolę zabić się kosą czy czymś tam. Nie dam Śmierci tej satysfakcji.
Znów coś dziko zaryczało, a potem jakiś przedmiot przeleciał mi ze świstem obok ucha. Za krzewem coś jęknęło i upadło. Obejrzałam się za siebie i odskoczyłam przerażona. Za mną stała ubrana na czarno postać. Czyżby Śmierć?
- Co tu robisz sama w środku nocy? Ten wilk mógł cię zabić - spytała nieznajoma postać. To raczej nie była Śmierć. Chyba, że miała poczucie humoru i lubiła ratować przyszłe ofiary. Zaraz. Wilk? Spojrzałam na krzak, a potem na mojego wybawcę. To zdecydowanie nie Śmierć. Co tu sama robię w środku nocy? Należały mu się wyjaśnienia, ale mam się przyznać, że ściga mnie Śmierć. Nie każdy wierzył w tą postać, a poza tym musiałabym się przyznać, że chciałam popełnić samobójstwo.
- Uciekam - odpowiedziałam krótko. 
- Aurelio, nie powinnaś chodzić sama po tym lesie - odpowiedziała nieznajoma postać. Znała mnie. Zaraz zawróci mnie do wioski.
- Nie mogę tam wrócić. Nie mogę wrócić do wioski. Poza tym kim ty jesteś? Znamy się? - spytałam. Nie wrócę z tym kimś. Za żadne skarby.
- Mieszkasz na przeciwko mnie. Dlaczego nie chcesz wrócić? Przed kim uciekasz? Ten wilk mógł cię bez problemu rozszarpać. Nie powinnaś chodzić sama po tym lesie.
To ten dziwny chłopak. Co ja mam zrobić? Może on też na mnie poluje? Albo... Nie. Nie każdy musi być potworem. Niepotrzebnie panikuję. Po prostu mu podziękuję i pójdę dalej.
- Dziękuję ci za uratowanie życia, a  teraz przepraszam, ale muszę już iść. 
Zrobiłam krok do przodu, ale para silnych dłoni złapała mnie w pasie. O nie! Co on chce mi zrobić? A co ja mam zrobić? Może chce mnie...
- Nie panikuj. Spokojnie - powiedział łagodnie. - Domyślam się przed kim uciekasz, dlatego też nie zaprowadzę cię do wioski. Wezmę tego wilka i pójdziemy do mojego znajomego. Ma hotel w tym lesie. A teraz cię puszczę... Nie uciekniesz, okej?
Kiwnęłam głową. Co za wariatka ze mnie! Porąbało mnie?! Nie znam go, ale wydawał się strasznie dziwny w szkole. Z drugiej strony... Przyda mi się schronienie, a nic gorszego od śmierci nie może mnie spotkać. Chyba nie. W każdej chwili będę mogła uciec z tego hotelu...
- Nie mam zbyt wielu oszczędności... - zaczęłam.
- To mój dobry znajomy. Nie martw się niczym - przerwał. Nadal trzymał mnie dłońmi. Było w tym coś intymnego. Odchrząknęłam, patrząc na jego ręce. Zaraz je zabrał i podał mi łuk. - Mogłabyś go wziąć? Będzie mi wygodniej...
- Jasne. - Zważyłam broń w ręku. Wyglądała na profesjonalną, taką dla ludzi, co wiedzą, jak obsługiwać taki sprzęt. Zaskoczyło mnie to, jak i jej waga. Prawie mi nie ciążyła. W sumie pierwszy raz trzymałam coś takiego w dłoni. Jak mogłam to od razu oceniać?
Chłopak zdążył już podejść z pełną gracją do krzewu, a teraz pewnym ruchem złapał wilka i zarzucił go sobie na plecy. Odwrócił się.
- Zadziwiasz mnie, Aurelio - wyznał. Księżyc wyszedł zza chmur i oświetlił jego piękną uśmiechniętą twarz.

czwartek, 26 lipca 2012

Lekkomyślna decyzja


- Mamo! Zrobiłam coś okropnego! - Krzyknęłam roztrzęsiona, wpadając do kuchni. - Ja... - Zatrzymałam się. Ręce okropnie mi drżały.
- Coś znów zrobiła, dziewucho? Z tobą są same problemy! - Krzyknęła z jadem w głosie, patrząc mi prosto w oczy. Jeszcze bardziej zaczęłam drżeć. To się nie dzieje naprawdę. Nie może! Nie teraz. Jeszcze nigdy... Ona... Ona nie może mnie teraz opuścić.
- Mamo, ja... Ja... Wrzuciłam legitymację do klepsydry w... - Nie zdążyłam dokończyć, bo kobieta, którą nazywałam mamą, podeszła i wymierzyła mi policzek. Zapiekło, a po oczach spłynęły mi łzy zawodu, rozczarowania i zranionej godności. Zdenerwowana złapałam ją za nadgarstek i mocno odepchnęłam. Wpadła na stół. Na jej twarzy malował się szok.
- Idiotko. Będziemy teraz ci musieli kupić trumnę, suknię... - Zaczęła coś tam wymieniać. - Wiesz ile kosztuje pogrzeb. Trzeba będzie zadzwonić do księdza... 
Co ona wygadywała? Nie chciała mi pomóc uciec przed Śmiercią, tylko zaczęła już planować mój pogrzeb. Nie mogłam tego wysłuchiwać. Wybiegłam z kuchni i poleciałam do pokoju, pakując kilka ciuchów, najpotrzebniejszych przedmiotów i sentymentalnych drobiazgów. Zabrałam też czarną skórzaną kurtkę. Na nogi wrzuciłam czarne, lekko podniszczone, ale wygodne trampki. Ciemne dżinsy jak i top, który do tej pory miałam na sobie wydały mi się odpowiednie na ucieczkę. To chyba wszystko. Jeszcze latarka, jakiś nóż... Miałam gdzieś taki składany...
Przebiegając przez kuchnię, krzyknęłam:
- Na moim pogrzebie puśćcie "Marry the night"! Potańczycie sobie! - Kolejny raz dzisiejszego dnia wybiegłam z domu, tym razem głośno się śmiejąc. Chyba to efekt histerii, a może radości?
Ustałam na środku drogi. Zrobiło się już ciemno. Po jakim czasie Śmierć wyruszała na polowanie? Miałam nadzieję, że jak najpóźniej? Gdzie ja w ogóle mam iść? Dziewczyno myśl... Muszę się ukryć, tak żeby nikt mnie nie zawrócił do domu, To oczywiste.  Może do lasu na wschodzie? Będę osłonięta i nikogo nie spotkam, kto mógłby mnie zawrócić. Z drugiej strony co z dziką zwierzyną? Może mnie nie tknie? No cóż... To trochę lekkomyślne, ale nie mam do kogo pójść...
I zanim zdążyłam obmyślić jakikolwiek inny plan, biegłam polną drogą obok domu dziwnego chłopaka, który mieszkał na przeciwko byłego mojego domu. Droga wiodła do lasu na wschodzie.

niedziela, 22 lipca 2012

Las Nieszczęśliwych


Natalia jest moją najlepszą przyjaciółką. Przyjaźnimy się od lat. Pomoże mi. Kto jak nie ona? Anti mieszka trzy wioski dalej i nie ma czym przyjechać dziś do mnie, a ja nie mam czym pojechać do niego. Beznadzieja, ale dobrze, że mam Natalię. Co ja bym bez niej zrobiła?!
Wyszłam tylną bramką. Słońce zbliżało się coraz bardziej ku zachodowi. Tam gdzie horyzont tworzył pobliski las z jasnym niebem. Z daleka nie wyglądał groźnie, wręcz przytulnie. Tak jakby tam był mój dom...
Wróć! Idę do Nati. Nie myślę o tym lesie. Boże! Jest coraz gorzej. On mnie wabi. Przywołuje...
Przeszłam wzdłuż żywopłotu i wbiegłam na chodnik. Spojrzałam w prawo... Przystanęłam. Stała tam Natalia przed swoim domem z jakimś chłopakiem. Całowali się. Wkurzyłaby się, gdybym jej przerwała... Nagle obrócili się roześmiani i zobaczyłam twarz chłopaka. Spojrzał mi prosto w oczy, zwracając tym uwagę Nati. Uśmiechnęła się. Antoni również.
- Jak wy...
Po policzkach spłynęły mi łzy. Nie mogłam nic wydusić. Zawróciłam ścieżką obok żywopłotu, ale tym razem nie wróciłam do domu. Pobiegłam przez łąkę za domem w kierunku lasu. W sercu szalał mi płomień nienawiści. Rany! A ja wielbiłam ich obu. Mój chłopak z moją przyjaciółką. Poprawka... Mój były chłopak z moją byłą przyjaciółką. Chrzanić ich. Mam teraz jedyny cel. Jedyne wyjście. Ucieczka. Ucieczka od tego całego, żałosnego świata. Od tych wszystkich idiotycznych ludzi, którzy pędzą po trupach, fałszywie się uśmiechając. Od mojej matki i tego głupiego rodzeństwa. Nigdy mnie nie kochali. Od ojczyma i tego jego głupiego uśmieszku. Od problemów... Wyliczać można dużo, ale po co?! Po co się użalać w takiej chwili. Teraz czas radości. Nadchodzi wolność.
Kiedyś w dzieciństwie zgubiłam się w tym lesie. Nie pamiętam, czego wtedy tam szukałam. Może życie ukazało mi moje przeznaczenie? Pamiętałam drzewa. Setki drzew. Im dalej wchodziłam, wyglądały coraz bardziej przytulnie, i magicznie, i tajemniczo. Teraz efekt był ten sam. Teraz jednak zwróciłam uwagę na dużą kamienną klepsydrę ze szklanymi ściankami przed bramą. W środku na jej dnie leżało pełno dowodów tożsamości, zdjęć, listów... Niektóre naprawdę stare. Pewną ręką wyjęłam z tylnej kieszeni legitymację. Spojrzałam ostatni raz na okropną fotografię, po czym wrzuciłam ją przez niewielki otwór. Zatrzymała się na razie w górnej części, gdzie leżał jakiś liścik. Czyżby ktoś jeszcze...
Poczułam jak jakiś głuchy głos mnie woła. Drgnęłam, ale zaraz ruszyłam pewnie do lasu przez wiekową bramę. Zaskrzypiała lekko. Las otaczał stary kamienny mur.
Drzewa wyglądały niewinnie. Stały w żałobie, w ciszy, opłakując ludzi. Lekko kołysały się u góry, ale w ciszy. Nawet ściółka nie chrzęściła pod moimi butami. Dopiero po kilkunastu metrach zauważyłam wiszące na gałęziach sznury. Nie zrobiły na mnie wielkiego wrażenia. Szłam dalej.
Niebo nad moją głową zrobiło się ciemniejsze, gdy w końcu dotarłam do drzewa, które było moim drzewem. Wyczułam to. Czyżby dąb? Nie znałam się za bardzo na drzewach. Zwisały tu dwie pętle. Jedna czekała na mnie.
Z ziemi wyrosły powoli kamienne schodki. Podeszłam do nich, ale nie byłam w  stanie postawić stopy na pierwszym stopniu. Nie. Nie potrafiłam tego zrobić. Nie.
Przerażona odwróciłam się i zaczęłam biec, wybiegając z lasu. Ruszyłam do domu - o ile mogłam ten budynek nazwać takim mianem...

sobota, 21 lipca 2012

Kropka


Przez głupi referat obniżyła mi ocenę na koniec... - Leżałam właśnie na łóżku w swoim pokoju totalnie zszokowana. Jak ona mogła mi to zrobić? Najlepiej uczyłam się w szkole z języka polskiego, a tu... Nienawidziłam tej szkoły i tych wszystkich ludzi. Nienawidziłam tej szkoły, mimo że każdy w szkole zazdrościł mi ocen... Mimo że każdy nauczyciel szczycił się, że chodziłam do niego na dodatkową lekcję... Mimo że uznawana za najmądrzejszą osobę w szkole zawsze miałam luzy... Nienawidziłam jej od zawsze, a teraz tylko doszedł kolejny argument, żeby jej nienawidzić. Dobrze. Wszytko jest w porządku. Pójdę na prawko i po tej nędznej szkole wyjadę na jakiś ekstra uniwerek. Będę żyć z dala od tej wioski, szkoły i rodziny. W cywilizowanym świecie, tam, gdzie moje miejsce. Tu czułam się obco, a przecież każdy kto mnie mijał, witał się ze mną, uśmiechał się, machał... Czułam się samotna, mimo że miałam najlepszą przyjaciółkę, która ostatnio zaczęła mieć przede mną tajemnice. Miałam chłopaka, z którym spędzałam każdą szkolną przerwę i wszystkie okienka oraz popołudnia, któremu nie chciało się do mnie przyjeżdżać.  Pytanie tylko, czy tam było moje miejsce? Na uniwersytecie w jakimś miastowym zgiełku?
Puk! Puk! 
Ktoś zapukał do drzwi w moim pokoju. Świetnie. Kogóż to niesie? Mamusię? Ojczusia? Siostrzyczkę? A może braciszka? 
Bez zaproszenia wepchała się do mojego pokoju mama. 
- Słyszałam, że dostałaś jedynkę z polskiego... - Zaczęła. - I z polskiego masz pięć na koniec... Maturę też olałaś? Co z twoją przyszłością? Co ty sobie wyobrażasz?
Zainteresowana moją edukacją?! OMG! Mam chyba omamy.
- Jedynkę dostałam przez te twoje kochane dzieci - odpowiedziałam jej z lekkim sykiem.
- Znów zwalasz wszystko na nich! Co ja mam z tobą zrobić dziewczyno?! Ciągle tylko oni i oni! Masz szlaban na komputer! I przyszłam ci powiedzieć, że nie będziesz miała prawka. Ja, Andrzej i dzieciaki jedziemy w wakacje nad morze i potrzebujemy drobnych na zakupy. - Powiedziała z uśmiechem, mimo zdenerwowania i wyszła.
- Obiecałaś - krzyknęłam jej przez drzwi, ale nic nie usłyszałam żadnej reakcji. Rzuciłam z nerwów poduszką.
No to z prawka nici... Wakacje - kolonia. Reszta życia w tej dziurze, bo będzie jej szkoda wydać kasy na studia dla mnie. To podłe. Może jestem adoptowana?! Resztę uznaje za swoje dzieci, a mnie?! Może ktoś mnie podmienił w szpitalu, albo w ogóle porzucił na progu ich domu jak Harrego Pottera? Chora jestem i tyle. Czarodzieje nie istnieją, ani inne fantastyczne istoty. Po prostu próbuję jakoś wyjaśnić tę niesprawiedliwość... Uciec z domu? Nie. Nie dam sobie rady. Gdzie niby miałabym iść? Do lasu... O kurde!
Szybko wymazałam tę myśl. Za nic w świecie nie powinnam o tym myśleć. Nie. Nigdy!  To ostatnie miejsce na świecie, o którym powinnam myśleć.
Skoro tak, to jestem w kropce. Idę do Nati. Ona na pewno coś mi doradzi. 
Wytarłam łzy i wyskoczyłam przez okno. Nie miałam zamiaru mijać tych podłych i dumnych ze swych czynów ludzi.

piątek, 20 lipca 2012

Paranoja


- Oddawać mi moje kartki! Już! Do cholery! Tydzień zajęło mi pisanie tego referatu! - Wydzierałam się na cały głos. Moje rodzeństwo już dawno zaczęło sabotować moje prace domowe. Nie wiem co z tego miało. Widocznie świetną zabawę... Właśnie weszła mama. Świetnie. Mogę się założyć, że nie ruszy palcem.
- Aurelio, zamilknij! - Krzyknęła. - Jak ty się wyrażasz?! 
- Mamo, ale oni zniszczyli mój... - Machałam jej przed oczami połową swojej pracy domowej.
- Ciągle masz do nich jakieś pretensje. Skończ z tym! Już cię tu nie ma! 
- Mój referat... - Za jej plecami pojawił się ojczym. Skapitulowałam. Teraz to w ogóle nie miałam szans. Wyminęłam ich i wybiegłam z domu, trzaskając drzwiami. 
A...! Miałam już ich wszystkich dość. Beznadziejna rodzina! Nienawidzę tego domu... Mogłaby przyjść do nich Śmierć i zabrać ich wszystkich! Do diabła! Z dala ode mnie. Przynajmniej tylko tyle.
Na szczęście moja przyjaciółka już na mnie czekała przed swoim domem. Mieszkała dwa domy dalej. Uśmiechnęłam się do niej i zaklęłam.
- Oni są totalnymi...
- Ci! Miałaś od wczoraj nie zemścić - upomniała mnie.
- No tak - odpowiedziałam zrezygnowana. - Nie dość, że w szkole na mnie naciskają, to jeszcze w domu. Po prostu mam ich wszystkich dość. Wrzuciłabym ich wszystkich do jakiejś głębokiej studni  albo do tego lasu za moim domem. Powinni go odwiedzić, co nie?
- Tak, jasne - odpowiedziała zdawkowo. Szliśmy w kierunku przystanku autobusowego.  Ubierała się głównie na różowo, przez co wyglądała... jak dla mnie totalnie obciachowo jak na maturzystkę. Zanim rzuciłam jej jakąś uwagę, co do jej ubioru, zaczęłam mówić o pogodzie. Na dziś już mi wystarczy kłótni.
- Przynajmniej zapowiada się dziś piękny dzień. Zaraz powinno wyjść słońce zza chmur, gdybym tylko potrafiła latać... Poleciałabym jak najdalej od tej zapadłej dziury z zapachem trupa w powietrzu. Poleciałabym daleko. Do raju... Niestety, nie mogę nigdzie polecieć, bo nie mam skrzydeł. - Zaśmiałam się z nutką histerii. Spojrzałam na nią. Pokiwała tylko głową. Chyba przyzwyczaiła się do moich dziwnych tekstów. Przynajmniej nie miała mnie za dziwaczkę, dlatego tolerowałam jej styl.  - Muszę teraz iść do tej budy i przetrwać jakoś te siedem lekcji i wyłączyć się na polskim, żeby nie zabić się przypadkiem długopisem czy ołówkiem przez tą jedynkę z referatu. Czemu moja rodzinka musiała pożreć akurat mój referat? Czy tak ciężko było poszukać sobie innych kartek? Czemu oni mnie tak nienawidzą? Mam już dość tego życia, gdyby nie ty i mój Anti nie dałabym sobie rady żyć.
-Aha - wtrąciła niby to obojętnie, ale lekko drgnęła.  Dostała właśnie kolejnego esemesa i coś tam odpisywała.
- Z kim piszesz? - Spytałam z ciekawości. Zazwyczaj sama chwaliła się każdym otrzymanym esemesem.  Nie trzeba jej było o to pytać, a tu taka niespodzianka.
- Z kuzynką... Ma problem z... chemią.
Wzruszyłam ramionami. Chwila. Nie pasowała mi ta chemia, bo przecież ma słabą tróję na koniec roku. 
- Z chemią?
Zatrzymała się na chwilę. Miała jakąś taką dziwną minę. Czyżby się denerwowała?!
- Powiedziałam "z chemią"? Z biologią. - Puknęła się w czoło i zachichotała. Dziwne.
- Teraz mi pasuje - westchnęłam. Coś ukrywała. Miała przede mną tajemnicę. Tylko jaką? Myślałam, że jesteśmy wobec siebie szczere. Nie mogę dać tego po sobie poznać. - Jak ja się cieszę, że jadę na miesiąc wakacji na kolonie. Luksus. Połowa wakacji bez tej p... rodziny to jedno z moich największych marzeń. Szkoda, że ty nie jedziesz. Świetnie razem byśmy się bawiły, a bez ciebie to nie będzie to samo.
- No...- zamruczała pod nosem. Przyszedł do niej kolejny esemes. 
Spojrzałam na drugą stronę drogi i serce zaczęło mi bić szybciej w przypływie adrenaliny. Ten dziwny koleś z naprzeciwka znów się na mnie gapił. Mimo upału, stał sobie na chodniku w płaszczu i ciemnych dżinsach. Przynajmniej teraz pasowały mu do pogody okulary przeciwsłoneczne, które wszędzie nosił. Nawet w zimę...
Szturchnęłam Nati w ramię i szepnęłam do niej:
- Patrz. Ten gość znów się na mnie gapi. 
Rozejrzała się na około i westchnęła. 
- Masz paranoję. Jak możesz wiedzieć, czy się na ciebie patrzy skoro ma te mega drogie okulary na nosie? Musi mieć bogatych rodziców. Takie drogie ciuszki i w dodatku ten ekstra dom.
Faktycznie. Może przesadzałam, ale bałam się go. Kiedyś tak dziwnie na mnie patrzył, gdy przypadkiem natknęłam się na niego na sali gimnastycznej. Wyglądało to tak, jakby z radością chciał mnie zabić. Spytałam się go drżącym głosem: "Mogę ci w czymś pomóc?", a wtedy się roześmiał tak słodko. Gdy otrząsnęłam się z jego uroku, wybąknęłam coś o lekcjach i zwiałam. Potem już ani raz z nim nie rozmawiałam, ani na niego nie wpadłam. Zawsze jednak wyczuwałam, ten jego ukryty pod okularami, wzrok na mojej osobie... Znów zaczynam.
Rzuciłam się ze swoją blond przyjaciółką do przystanku biegiem, bo zauważyłyśmy nadjeżdżający autobus.

czwartek, 19 lipca 2012

Prolog


Postać w czarnej pelerynie zbliżała się do mnie coraz bardziej. Przestałam już wierzyć, że znów jej się wymknę, że uda mi się ponownie oszukać własne przeznaczenie. Pamiętałam dobrze, jak sama narobiłam sobie tego bagna. Niestety straciłam rachubę czasu i nie wiedziałam czy minęło tylko kilkanaście dni od tego dnia, czy może lata. Wszystko jedno. 
Biegłam ile sił w nogach, ale mimo to, mnie i złowrogą postać dzieliło tylko kilka metrów. Śmierć już mnie miała. Tylko kilka kroków...Nie poddam się. Obiecałam mu, że się tak łatwo nie poddam. Ja, w porównaniu ze swoją walniętą rodzinką, słowa dotrzymywałam, poza tym... Uświadomiłam sobie teraz, gdy za moimi plecami zaczynała śmiać się  Śmierć we własnej osobie, że pokochałam go i to bardziej i inaczej niż mojego byłego. Kochałam go autentycznie. Szczerze.
Znów spojrzałam do tyłu. Śmierć wyciągała już ku mnie swoje kościste palce. Już za późno - pomyślałam. Kocham Cię... Nawet nie wiedziałam jak ma na imię. Nie dane mi już jednak było rozwiązać tej zagadki.
I gdy już myślałam, że to koniec, mój anioł wyskoczył z leśnych zarośli prosto na Śmierć, zwalając ją z nóg.