A Śmierć zakpi z nich, a oni zakpią ze Śmierci...

czwartek, 19 lipca 2012

Prolog


Postać w czarnej pelerynie zbliżała się do mnie coraz bardziej. Przestałam już wierzyć, że znów jej się wymknę, że uda mi się ponownie oszukać własne przeznaczenie. Pamiętałam dobrze, jak sama narobiłam sobie tego bagna. Niestety straciłam rachubę czasu i nie wiedziałam czy minęło tylko kilkanaście dni od tego dnia, czy może lata. Wszystko jedno. 
Biegłam ile sił w nogach, ale mimo to, mnie i złowrogą postać dzieliło tylko kilka metrów. Śmierć już mnie miała. Tylko kilka kroków...Nie poddam się. Obiecałam mu, że się tak łatwo nie poddam. Ja, w porównaniu ze swoją walniętą rodzinką, słowa dotrzymywałam, poza tym... Uświadomiłam sobie teraz, gdy za moimi plecami zaczynała śmiać się  Śmierć we własnej osobie, że pokochałam go i to bardziej i inaczej niż mojego byłego. Kochałam go autentycznie. Szczerze.
Znów spojrzałam do tyłu. Śmierć wyciągała już ku mnie swoje kościste palce. Już za późno - pomyślałam. Kocham Cię... Nawet nie wiedziałam jak ma na imię. Nie dane mi już jednak było rozwiązać tej zagadki.
I gdy już myślałam, że to koniec, mój anioł wyskoczył z leśnych zarośli prosto na Śmierć, zwalając ją z nóg.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz