Postać w czarnej
pelerynie zbliżała się do mnie coraz bardziej. Przestałam już wierzyć, że znów
jej się wymknę, że uda mi się ponownie oszukać własne przeznaczenie. Pamiętałam
dobrze, jak sama narobiłam sobie tego bagna. Niestety straciłam rachubę czasu i
nie wiedziałam czy minęło tylko kilkanaście dni od tego dnia, czy
może lata. Wszystko jedno.
Biegłam
ile sił w nogach, ale mimo to, mnie i złowrogą postać dzieliło tylko kilka
metrów. Śmierć już mnie miała. Tylko kilka kroków...Nie poddam się. Obiecałam
mu, że się tak łatwo nie poddam. Ja, w porównaniu ze swoją walniętą rodzinką,
słowa dotrzymywałam, poza tym... Uświadomiłam sobie teraz, gdy za moimi plecami
zaczynała śmiać się Śmierć we własnej osobie, że pokochałam go i to
bardziej i inaczej niż mojego byłego. Kochałam go autentycznie. Szczerze.
Znów
spojrzałam do tyłu. Śmierć wyciągała już ku mnie swoje kościste palce. Już za
późno - pomyślałam. Kocham Cię... Nawet nie wiedziałam jak ma na imię. Nie dane
mi już jednak było rozwiązać tej zagadki.
I
gdy już myślałam, że to koniec, mój anioł wyskoczył z leśnych zarośli prosto na
Śmierć, zwalając ją z nóg.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz