A Śmierć zakpi z nich, a oni zakpią ze Śmierci...

niedziela, 22 lipca 2012

Las Nieszczęśliwych


Natalia jest moją najlepszą przyjaciółką. Przyjaźnimy się od lat. Pomoże mi. Kto jak nie ona? Anti mieszka trzy wioski dalej i nie ma czym przyjechać dziś do mnie, a ja nie mam czym pojechać do niego. Beznadzieja, ale dobrze, że mam Natalię. Co ja bym bez niej zrobiła?!
Wyszłam tylną bramką. Słońce zbliżało się coraz bardziej ku zachodowi. Tam gdzie horyzont tworzył pobliski las z jasnym niebem. Z daleka nie wyglądał groźnie, wręcz przytulnie. Tak jakby tam był mój dom...
Wróć! Idę do Nati. Nie myślę o tym lesie. Boże! Jest coraz gorzej. On mnie wabi. Przywołuje...
Przeszłam wzdłuż żywopłotu i wbiegłam na chodnik. Spojrzałam w prawo... Przystanęłam. Stała tam Natalia przed swoim domem z jakimś chłopakiem. Całowali się. Wkurzyłaby się, gdybym jej przerwała... Nagle obrócili się roześmiani i zobaczyłam twarz chłopaka. Spojrzał mi prosto w oczy, zwracając tym uwagę Nati. Uśmiechnęła się. Antoni również.
- Jak wy...
Po policzkach spłynęły mi łzy. Nie mogłam nic wydusić. Zawróciłam ścieżką obok żywopłotu, ale tym razem nie wróciłam do domu. Pobiegłam przez łąkę za domem w kierunku lasu. W sercu szalał mi płomień nienawiści. Rany! A ja wielbiłam ich obu. Mój chłopak z moją przyjaciółką. Poprawka... Mój były chłopak z moją byłą przyjaciółką. Chrzanić ich. Mam teraz jedyny cel. Jedyne wyjście. Ucieczka. Ucieczka od tego całego, żałosnego świata. Od tych wszystkich idiotycznych ludzi, którzy pędzą po trupach, fałszywie się uśmiechając. Od mojej matki i tego głupiego rodzeństwa. Nigdy mnie nie kochali. Od ojczyma i tego jego głupiego uśmieszku. Od problemów... Wyliczać można dużo, ale po co?! Po co się użalać w takiej chwili. Teraz czas radości. Nadchodzi wolność.
Kiedyś w dzieciństwie zgubiłam się w tym lesie. Nie pamiętam, czego wtedy tam szukałam. Może życie ukazało mi moje przeznaczenie? Pamiętałam drzewa. Setki drzew. Im dalej wchodziłam, wyglądały coraz bardziej przytulnie, i magicznie, i tajemniczo. Teraz efekt był ten sam. Teraz jednak zwróciłam uwagę na dużą kamienną klepsydrę ze szklanymi ściankami przed bramą. W środku na jej dnie leżało pełno dowodów tożsamości, zdjęć, listów... Niektóre naprawdę stare. Pewną ręką wyjęłam z tylnej kieszeni legitymację. Spojrzałam ostatni raz na okropną fotografię, po czym wrzuciłam ją przez niewielki otwór. Zatrzymała się na razie w górnej części, gdzie leżał jakiś liścik. Czyżby ktoś jeszcze...
Poczułam jak jakiś głuchy głos mnie woła. Drgnęłam, ale zaraz ruszyłam pewnie do lasu przez wiekową bramę. Zaskrzypiała lekko. Las otaczał stary kamienny mur.
Drzewa wyglądały niewinnie. Stały w żałobie, w ciszy, opłakując ludzi. Lekko kołysały się u góry, ale w ciszy. Nawet ściółka nie chrzęściła pod moimi butami. Dopiero po kilkunastu metrach zauważyłam wiszące na gałęziach sznury. Nie zrobiły na mnie wielkiego wrażenia. Szłam dalej.
Niebo nad moją głową zrobiło się ciemniejsze, gdy w końcu dotarłam do drzewa, które było moim drzewem. Wyczułam to. Czyżby dąb? Nie znałam się za bardzo na drzewach. Zwisały tu dwie pętle. Jedna czekała na mnie.
Z ziemi wyrosły powoli kamienne schodki. Podeszłam do nich, ale nie byłam w  stanie postawić stopy na pierwszym stopniu. Nie. Nie potrafiłam tego zrobić. Nie.
Przerażona odwróciłam się i zaczęłam biec, wybiegając z lasu. Ruszyłam do domu - o ile mogłam ten budynek nazwać takim mianem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz