A Śmierć zakpi z nich, a oni zakpią ze Śmierci...

czwartek, 26 lipca 2012

Lekkomyślna decyzja


- Mamo! Zrobiłam coś okropnego! - Krzyknęłam roztrzęsiona, wpadając do kuchni. - Ja... - Zatrzymałam się. Ręce okropnie mi drżały.
- Coś znów zrobiła, dziewucho? Z tobą są same problemy! - Krzyknęła z jadem w głosie, patrząc mi prosto w oczy. Jeszcze bardziej zaczęłam drżeć. To się nie dzieje naprawdę. Nie może! Nie teraz. Jeszcze nigdy... Ona... Ona nie może mnie teraz opuścić.
- Mamo, ja... Ja... Wrzuciłam legitymację do klepsydry w... - Nie zdążyłam dokończyć, bo kobieta, którą nazywałam mamą, podeszła i wymierzyła mi policzek. Zapiekło, a po oczach spłynęły mi łzy zawodu, rozczarowania i zranionej godności. Zdenerwowana złapałam ją za nadgarstek i mocno odepchnęłam. Wpadła na stół. Na jej twarzy malował się szok.
- Idiotko. Będziemy teraz ci musieli kupić trumnę, suknię... - Zaczęła coś tam wymieniać. - Wiesz ile kosztuje pogrzeb. Trzeba będzie zadzwonić do księdza... 
Co ona wygadywała? Nie chciała mi pomóc uciec przed Śmiercią, tylko zaczęła już planować mój pogrzeb. Nie mogłam tego wysłuchiwać. Wybiegłam z kuchni i poleciałam do pokoju, pakując kilka ciuchów, najpotrzebniejszych przedmiotów i sentymentalnych drobiazgów. Zabrałam też czarną skórzaną kurtkę. Na nogi wrzuciłam czarne, lekko podniszczone, ale wygodne trampki. Ciemne dżinsy jak i top, który do tej pory miałam na sobie wydały mi się odpowiednie na ucieczkę. To chyba wszystko. Jeszcze latarka, jakiś nóż... Miałam gdzieś taki składany...
Przebiegając przez kuchnię, krzyknęłam:
- Na moim pogrzebie puśćcie "Marry the night"! Potańczycie sobie! - Kolejny raz dzisiejszego dnia wybiegłam z domu, tym razem głośno się śmiejąc. Chyba to efekt histerii, a może radości?
Ustałam na środku drogi. Zrobiło się już ciemno. Po jakim czasie Śmierć wyruszała na polowanie? Miałam nadzieję, że jak najpóźniej? Gdzie ja w ogóle mam iść? Dziewczyno myśl... Muszę się ukryć, tak żeby nikt mnie nie zawrócił do domu, To oczywiste.  Może do lasu na wschodzie? Będę osłonięta i nikogo nie spotkam, kto mógłby mnie zawrócić. Z drugiej strony co z dziką zwierzyną? Może mnie nie tknie? No cóż... To trochę lekkomyślne, ale nie mam do kogo pójść...
I zanim zdążyłam obmyślić jakikolwiek inny plan, biegłam polną drogą obok domu dziwnego chłopaka, który mieszkał na przeciwko byłego mojego domu. Droga wiodła do lasu na wschodzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz