Światło
księżyca oświetlało mi drogę, przebijając się przez korony drzew. Las z
początku dodawał mi otuchy i pewności siebie, ale z czasem im głębiej do niego
wchodziłam, coraz bardziej mnie przerażał. Wokół otaczały mnie cienie, czarne
drzewa, a gdzieniegdzie czarne niskie krzewy, które czasem moja wyobraźnia
brała za dziwne upiory. Czasem jakiś odgłos powodował przyśpieszone bicie
mojego serca, ale nie zawróciłam do domu. Tam czekała mnie pewna śmierć. I to
prawdopodobnie dosłownie. Szłam dalej.
Po
jakiejś godzinie zaczął rosić deszcz. Za bardzo to on mnie nie zachwycił. Nie
dość, że przez wilgoć miałam mokre dżinsy, to w dodatku ten deszcz rozpadał się
na dobre. Włosy miałam całe mokre, a zimne krople zaczęły spływać mi po karku
za kurtkę. Chora będę jak nic, ale przynajmniej żywa. Ciekawe, czy Śmierć
już na mnie poluje? Może jednak to mit... Chociaż mi się nie wydaje. Zbyt
proste by to było. Miałaby nie odpuścić komuś, kto już oddał się w jej palce?
Szłam
dalej. Bać się już nie bałam. Jak mogłabym się czegokolwiek obawiać, skoro
uciekałam właśnie przed samą Śmiercią. Może właśnie się jej bałam, tylko nie
chciałam się do tego przyznać? Nie myśl o tym. Czy to ważne? Uciekałam przed
nią, to oczywiste, że się jej obawiałam.
Uśmiechnęłam
się szeroko. Będzie zawiedziona jak nie znajdzie mnie w domu. Biedactwo. Będzie
musiało tropić mnie przez ten las... Przez ten mokry las.
Przerwałam
rozmyślania, bo krzew przede mną się zatrząsł. Ustałam wryta. Może to sarenka?
Boże, niech to będzie niewinna sarenka, albo co innego, co sobie pójdzie i mnie
zostawi w spokoju. Co ja mam zrobić? Może to coś mnie nie słyszało? Na wszelki wypadek
ścisnęłam nóż w kieszeni i czekałam. Krople deszczu jakby trochę zwolniły. To
coś znów poruszyło krzewem.
W mojej
głowie pojawiła mi się myśl powrotu. Od razu ją wymazałam. Na przód albo wcale.
Usłyszałam jakiś dziki charkot. O nie. Jakiś drapieżnik. To
na stówę brzmiało jak jakiś drapieżnik, ale nie ruszam się. Nie mogę. Jeśli się na mnie rzuci, spróbuję to zabić,
albo umrę i zostanę zjedzona. Nie pozwolę zabić się kosą czy czymś tam. Nie dam
Śmierci tej satysfakcji.
Znów coś
dziko zaryczało, a potem jakiś przedmiot przeleciał mi ze świstem obok ucha. Za
krzewem coś jęknęło i upadło. Obejrzałam się za siebie i odskoczyłam
przerażona. Za mną stała ubrana na czarno postać. Czyżby Śmierć?
- Co tu
robisz sama w środku nocy? Ten wilk mógł cię zabić - spytała nieznajoma postać.
To raczej nie była Śmierć. Chyba, że miała poczucie humoru i lubiła ratować
przyszłe ofiary. Zaraz. Wilk? Spojrzałam na krzak, a potem na mojego wybawcę.
To zdecydowanie nie Śmierć. Co tu sama robię w środku nocy? Należały mu się
wyjaśnienia, ale mam się przyznać, że ściga mnie Śmierć. Nie każdy wierzył w tą
postać, a poza tym musiałabym się przyznać, że chciałam popełnić samobójstwo.
-
Uciekam - odpowiedziałam krótko.
-
Aurelio, nie powinnaś chodzić sama po tym lesie - odpowiedziała nieznajoma
postać. Znała mnie. Zaraz zawróci mnie do wioski.
- Nie
mogę tam wrócić. Nie mogę wrócić do wioski. Poza tym kim ty jesteś? Znamy się?
- spytałam. Nie wrócę z tym kimś. Za żadne skarby.
-
Mieszkasz na przeciwko mnie. Dlaczego nie chcesz wrócić? Przed kim uciekasz?
Ten wilk mógł cię bez problemu rozszarpać. Nie powinnaś chodzić sama po tym
lesie.
To ten
dziwny chłopak. Co ja mam zrobić? Może on też na mnie poluje? Albo... Nie. Nie
każdy musi być potworem. Niepotrzebnie panikuję. Po prostu mu podziękuję i
pójdę dalej.
-
Dziękuję ci za uratowanie życia, a teraz przepraszam, ale muszę już
iść.
Zrobiłam
krok do przodu, ale para silnych dłoni złapała mnie w pasie. O nie! Co on chce
mi zrobić? A co ja mam zrobić? Może chce mnie...
- Nie
panikuj. Spokojnie - powiedział łagodnie. - Domyślam się przed kim uciekasz,
dlatego też nie zaprowadzę cię do wioski. Wezmę tego wilka i pójdziemy do
mojego znajomego. Ma hotel w tym lesie. A teraz cię puszczę... Nie uciekniesz,
okej?
Kiwnęłam
głową. Co za wariatka ze mnie! Porąbało mnie?! Nie znam go, ale wydawał się
strasznie dziwny w szkole. Z drugiej strony... Przyda mi się schronienie, a nic
gorszego od śmierci nie może mnie spotkać. Chyba nie. W każdej chwili będę
mogła uciec z tego hotelu...
- Nie
mam zbyt wielu oszczędności... - zaczęłam.
- To mój
dobry znajomy. Nie martw się niczym - przerwał. Nadal trzymał mnie dłońmi. Było
w tym coś intymnego. Odchrząknęłam, patrząc na jego ręce. Zaraz je zabrał i
podał mi łuk. - Mogłabyś go wziąć? Będzie mi wygodniej...
- Jasne.
- Zważyłam broń w ręku. Wyglądała na profesjonalną, taką dla ludzi, co wiedzą,
jak obsługiwać taki sprzęt. Zaskoczyło mnie to, jak i jej waga. Prawie mi nie
ciążyła. W sumie pierwszy raz trzymałam coś takiego w dłoni. Jak mogłam to od
razu oceniać?
Chłopak
zdążył już podejść z pełną gracją do krzewu, a teraz pewnym ruchem złapał wilka
i zarzucił go sobie na plecy. Odwrócił się.
-
Zadziwiasz mnie, Aurelio - wyznał. Księżyc wyszedł zza chmur i oświetlił jego
piękną uśmiechniętą twarz.