A Śmierć zakpi z nich, a oni zakpią ze Śmierci...

poniedziałek, 30 lipca 2012

Mój bohater?!


Światło księżyca oświetlało mi drogę, przebijając się przez korony drzew. Las z początku dodawał mi otuchy i pewności siebie, ale z czasem im głębiej do niego wchodziłam, coraz bardziej mnie przerażał. Wokół otaczały mnie cienie, czarne drzewa, a gdzieniegdzie czarne niskie krzewy, które czasem moja wyobraźnia brała za dziwne upiory. Czasem jakiś odgłos powodował przyśpieszone bicie mojego serca, ale nie zawróciłam do domu. Tam czekała mnie pewna śmierć. I to prawdopodobnie dosłownie. Szłam dalej.
Po jakiejś godzinie zaczął rosić deszcz. Za bardzo to on mnie nie zachwycił. Nie dość, że przez wilgoć miałam mokre dżinsy, to w dodatku ten deszcz rozpadał się na dobre. Włosy miałam całe mokre, a zimne krople zaczęły spływać mi po karku za kurtkę. Chora będę jak nic, ale przynajmniej żywa. Ciekawe, czy Śmierć już na mnie poluje? Może jednak to mit... Chociaż mi się nie wydaje. Zbyt proste by to było. Miałaby nie odpuścić komuś, kto już oddał się w jej palce?
Szłam dalej. Bać się już nie bałam. Jak mogłabym się czegokolwiek obawiać, skoro uciekałam właśnie przed samą Śmiercią. Może właśnie się jej bałam, tylko nie chciałam się do tego przyznać? Nie myśl o tym. Czy to ważne? Uciekałam przed nią, to oczywiste, że się jej obawiałam.
Uśmiechnęłam się szeroko. Będzie zawiedziona jak nie znajdzie mnie w domu. Biedactwo. Będzie musiało tropić mnie przez ten las... Przez ten mokry las.
Przerwałam rozmyślania, bo krzew przede mną się zatrząsł. Ustałam wryta. Może to sarenka? Boże, niech to będzie niewinna sarenka, albo co innego, co sobie pójdzie i mnie zostawi w spokoju. Co ja mam zrobić? Może to coś  mnie nie słyszało? Na wszelki wypadek ścisnęłam nóż w kieszeni i czekałam. Krople deszczu jakby trochę zwolniły. To coś znów poruszyło krzewem. 
W mojej głowie pojawiła mi się myśl powrotu. Od razu ją wymazałam. Na przód albo wcale. Usłyszałam jakiś dziki charkot. O nie. Jakiś drapieżnik. To na stówę brzmiało jak jakiś drapieżnik, ale nie ruszam się. Nie mogę.  Jeśli się na mnie rzuci, spróbuję to zabić, albo umrę i zostanę zjedzona. Nie pozwolę zabić się kosą czy czymś tam. Nie dam Śmierci tej satysfakcji.
Znów coś dziko zaryczało, a potem jakiś przedmiot przeleciał mi ze świstem obok ucha. Za krzewem coś jęknęło i upadło. Obejrzałam się za siebie i odskoczyłam przerażona. Za mną stała ubrana na czarno postać. Czyżby Śmierć?
- Co tu robisz sama w środku nocy? Ten wilk mógł cię zabić - spytała nieznajoma postać. To raczej nie była Śmierć. Chyba, że miała poczucie humoru i lubiła ratować przyszłe ofiary. Zaraz. Wilk? Spojrzałam na krzak, a potem na mojego wybawcę. To zdecydowanie nie Śmierć. Co tu sama robię w środku nocy? Należały mu się wyjaśnienia, ale mam się przyznać, że ściga mnie Śmierć. Nie każdy wierzył w tą postać, a poza tym musiałabym się przyznać, że chciałam popełnić samobójstwo.
- Uciekam - odpowiedziałam krótko. 
- Aurelio, nie powinnaś chodzić sama po tym lesie - odpowiedziała nieznajoma postać. Znała mnie. Zaraz zawróci mnie do wioski.
- Nie mogę tam wrócić. Nie mogę wrócić do wioski. Poza tym kim ty jesteś? Znamy się? - spytałam. Nie wrócę z tym kimś. Za żadne skarby.
- Mieszkasz na przeciwko mnie. Dlaczego nie chcesz wrócić? Przed kim uciekasz? Ten wilk mógł cię bez problemu rozszarpać. Nie powinnaś chodzić sama po tym lesie.
To ten dziwny chłopak. Co ja mam zrobić? Może on też na mnie poluje? Albo... Nie. Nie każdy musi być potworem. Niepotrzebnie panikuję. Po prostu mu podziękuję i pójdę dalej.
- Dziękuję ci za uratowanie życia, a  teraz przepraszam, ale muszę już iść. 
Zrobiłam krok do przodu, ale para silnych dłoni złapała mnie w pasie. O nie! Co on chce mi zrobić? A co ja mam zrobić? Może chce mnie...
- Nie panikuj. Spokojnie - powiedział łagodnie. - Domyślam się przed kim uciekasz, dlatego też nie zaprowadzę cię do wioski. Wezmę tego wilka i pójdziemy do mojego znajomego. Ma hotel w tym lesie. A teraz cię puszczę... Nie uciekniesz, okej?
Kiwnęłam głową. Co za wariatka ze mnie! Porąbało mnie?! Nie znam go, ale wydawał się strasznie dziwny w szkole. Z drugiej strony... Przyda mi się schronienie, a nic gorszego od śmierci nie może mnie spotkać. Chyba nie. W każdej chwili będę mogła uciec z tego hotelu...
- Nie mam zbyt wielu oszczędności... - zaczęłam.
- To mój dobry znajomy. Nie martw się niczym - przerwał. Nadal trzymał mnie dłońmi. Było w tym coś intymnego. Odchrząknęłam, patrząc na jego ręce. Zaraz je zabrał i podał mi łuk. - Mogłabyś go wziąć? Będzie mi wygodniej...
- Jasne. - Zważyłam broń w ręku. Wyglądała na profesjonalną, taką dla ludzi, co wiedzą, jak obsługiwać taki sprzęt. Zaskoczyło mnie to, jak i jej waga. Prawie mi nie ciążyła. W sumie pierwszy raz trzymałam coś takiego w dłoni. Jak mogłam to od razu oceniać?
Chłopak zdążył już podejść z pełną gracją do krzewu, a teraz pewnym ruchem złapał wilka i zarzucił go sobie na plecy. Odwrócił się.
- Zadziwiasz mnie, Aurelio - wyznał. Księżyc wyszedł zza chmur i oświetlił jego piękną uśmiechniętą twarz.

czwartek, 26 lipca 2012

Lekkomyślna decyzja


- Mamo! Zrobiłam coś okropnego! - Krzyknęłam roztrzęsiona, wpadając do kuchni. - Ja... - Zatrzymałam się. Ręce okropnie mi drżały.
- Coś znów zrobiła, dziewucho? Z tobą są same problemy! - Krzyknęła z jadem w głosie, patrząc mi prosto w oczy. Jeszcze bardziej zaczęłam drżeć. To się nie dzieje naprawdę. Nie może! Nie teraz. Jeszcze nigdy... Ona... Ona nie może mnie teraz opuścić.
- Mamo, ja... Ja... Wrzuciłam legitymację do klepsydry w... - Nie zdążyłam dokończyć, bo kobieta, którą nazywałam mamą, podeszła i wymierzyła mi policzek. Zapiekło, a po oczach spłynęły mi łzy zawodu, rozczarowania i zranionej godności. Zdenerwowana złapałam ją za nadgarstek i mocno odepchnęłam. Wpadła na stół. Na jej twarzy malował się szok.
- Idiotko. Będziemy teraz ci musieli kupić trumnę, suknię... - Zaczęła coś tam wymieniać. - Wiesz ile kosztuje pogrzeb. Trzeba będzie zadzwonić do księdza... 
Co ona wygadywała? Nie chciała mi pomóc uciec przed Śmiercią, tylko zaczęła już planować mój pogrzeb. Nie mogłam tego wysłuchiwać. Wybiegłam z kuchni i poleciałam do pokoju, pakując kilka ciuchów, najpotrzebniejszych przedmiotów i sentymentalnych drobiazgów. Zabrałam też czarną skórzaną kurtkę. Na nogi wrzuciłam czarne, lekko podniszczone, ale wygodne trampki. Ciemne dżinsy jak i top, który do tej pory miałam na sobie wydały mi się odpowiednie na ucieczkę. To chyba wszystko. Jeszcze latarka, jakiś nóż... Miałam gdzieś taki składany...
Przebiegając przez kuchnię, krzyknęłam:
- Na moim pogrzebie puśćcie "Marry the night"! Potańczycie sobie! - Kolejny raz dzisiejszego dnia wybiegłam z domu, tym razem głośno się śmiejąc. Chyba to efekt histerii, a może radości?
Ustałam na środku drogi. Zrobiło się już ciemno. Po jakim czasie Śmierć wyruszała na polowanie? Miałam nadzieję, że jak najpóźniej? Gdzie ja w ogóle mam iść? Dziewczyno myśl... Muszę się ukryć, tak żeby nikt mnie nie zawrócił do domu, To oczywiste.  Może do lasu na wschodzie? Będę osłonięta i nikogo nie spotkam, kto mógłby mnie zawrócić. Z drugiej strony co z dziką zwierzyną? Może mnie nie tknie? No cóż... To trochę lekkomyślne, ale nie mam do kogo pójść...
I zanim zdążyłam obmyślić jakikolwiek inny plan, biegłam polną drogą obok domu dziwnego chłopaka, który mieszkał na przeciwko byłego mojego domu. Droga wiodła do lasu na wschodzie.

niedziela, 22 lipca 2012

Las Nieszczęśliwych


Natalia jest moją najlepszą przyjaciółką. Przyjaźnimy się od lat. Pomoże mi. Kto jak nie ona? Anti mieszka trzy wioski dalej i nie ma czym przyjechać dziś do mnie, a ja nie mam czym pojechać do niego. Beznadzieja, ale dobrze, że mam Natalię. Co ja bym bez niej zrobiła?!
Wyszłam tylną bramką. Słońce zbliżało się coraz bardziej ku zachodowi. Tam gdzie horyzont tworzył pobliski las z jasnym niebem. Z daleka nie wyglądał groźnie, wręcz przytulnie. Tak jakby tam był mój dom...
Wróć! Idę do Nati. Nie myślę o tym lesie. Boże! Jest coraz gorzej. On mnie wabi. Przywołuje...
Przeszłam wzdłuż żywopłotu i wbiegłam na chodnik. Spojrzałam w prawo... Przystanęłam. Stała tam Natalia przed swoim domem z jakimś chłopakiem. Całowali się. Wkurzyłaby się, gdybym jej przerwała... Nagle obrócili się roześmiani i zobaczyłam twarz chłopaka. Spojrzał mi prosto w oczy, zwracając tym uwagę Nati. Uśmiechnęła się. Antoni również.
- Jak wy...
Po policzkach spłynęły mi łzy. Nie mogłam nic wydusić. Zawróciłam ścieżką obok żywopłotu, ale tym razem nie wróciłam do domu. Pobiegłam przez łąkę za domem w kierunku lasu. W sercu szalał mi płomień nienawiści. Rany! A ja wielbiłam ich obu. Mój chłopak z moją przyjaciółką. Poprawka... Mój były chłopak z moją byłą przyjaciółką. Chrzanić ich. Mam teraz jedyny cel. Jedyne wyjście. Ucieczka. Ucieczka od tego całego, żałosnego świata. Od tych wszystkich idiotycznych ludzi, którzy pędzą po trupach, fałszywie się uśmiechając. Od mojej matki i tego głupiego rodzeństwa. Nigdy mnie nie kochali. Od ojczyma i tego jego głupiego uśmieszku. Od problemów... Wyliczać można dużo, ale po co?! Po co się użalać w takiej chwili. Teraz czas radości. Nadchodzi wolność.
Kiedyś w dzieciństwie zgubiłam się w tym lesie. Nie pamiętam, czego wtedy tam szukałam. Może życie ukazało mi moje przeznaczenie? Pamiętałam drzewa. Setki drzew. Im dalej wchodziłam, wyglądały coraz bardziej przytulnie, i magicznie, i tajemniczo. Teraz efekt był ten sam. Teraz jednak zwróciłam uwagę na dużą kamienną klepsydrę ze szklanymi ściankami przed bramą. W środku na jej dnie leżało pełno dowodów tożsamości, zdjęć, listów... Niektóre naprawdę stare. Pewną ręką wyjęłam z tylnej kieszeni legitymację. Spojrzałam ostatni raz na okropną fotografię, po czym wrzuciłam ją przez niewielki otwór. Zatrzymała się na razie w górnej części, gdzie leżał jakiś liścik. Czyżby ktoś jeszcze...
Poczułam jak jakiś głuchy głos mnie woła. Drgnęłam, ale zaraz ruszyłam pewnie do lasu przez wiekową bramę. Zaskrzypiała lekko. Las otaczał stary kamienny mur.
Drzewa wyglądały niewinnie. Stały w żałobie, w ciszy, opłakując ludzi. Lekko kołysały się u góry, ale w ciszy. Nawet ściółka nie chrzęściła pod moimi butami. Dopiero po kilkunastu metrach zauważyłam wiszące na gałęziach sznury. Nie zrobiły na mnie wielkiego wrażenia. Szłam dalej.
Niebo nad moją głową zrobiło się ciemniejsze, gdy w końcu dotarłam do drzewa, które było moim drzewem. Wyczułam to. Czyżby dąb? Nie znałam się za bardzo na drzewach. Zwisały tu dwie pętle. Jedna czekała na mnie.
Z ziemi wyrosły powoli kamienne schodki. Podeszłam do nich, ale nie byłam w  stanie postawić stopy na pierwszym stopniu. Nie. Nie potrafiłam tego zrobić. Nie.
Przerażona odwróciłam się i zaczęłam biec, wybiegając z lasu. Ruszyłam do domu - o ile mogłam ten budynek nazwać takim mianem...

sobota, 21 lipca 2012

Kropka


Przez głupi referat obniżyła mi ocenę na koniec... - Leżałam właśnie na łóżku w swoim pokoju totalnie zszokowana. Jak ona mogła mi to zrobić? Najlepiej uczyłam się w szkole z języka polskiego, a tu... Nienawidziłam tej szkoły i tych wszystkich ludzi. Nienawidziłam tej szkoły, mimo że każdy w szkole zazdrościł mi ocen... Mimo że każdy nauczyciel szczycił się, że chodziłam do niego na dodatkową lekcję... Mimo że uznawana za najmądrzejszą osobę w szkole zawsze miałam luzy... Nienawidziłam jej od zawsze, a teraz tylko doszedł kolejny argument, żeby jej nienawidzić. Dobrze. Wszytko jest w porządku. Pójdę na prawko i po tej nędznej szkole wyjadę na jakiś ekstra uniwerek. Będę żyć z dala od tej wioski, szkoły i rodziny. W cywilizowanym świecie, tam, gdzie moje miejsce. Tu czułam się obco, a przecież każdy kto mnie mijał, witał się ze mną, uśmiechał się, machał... Czułam się samotna, mimo że miałam najlepszą przyjaciółkę, która ostatnio zaczęła mieć przede mną tajemnice. Miałam chłopaka, z którym spędzałam każdą szkolną przerwę i wszystkie okienka oraz popołudnia, któremu nie chciało się do mnie przyjeżdżać.  Pytanie tylko, czy tam było moje miejsce? Na uniwersytecie w jakimś miastowym zgiełku?
Puk! Puk! 
Ktoś zapukał do drzwi w moim pokoju. Świetnie. Kogóż to niesie? Mamusię? Ojczusia? Siostrzyczkę? A może braciszka? 
Bez zaproszenia wepchała się do mojego pokoju mama. 
- Słyszałam, że dostałaś jedynkę z polskiego... - Zaczęła. - I z polskiego masz pięć na koniec... Maturę też olałaś? Co z twoją przyszłością? Co ty sobie wyobrażasz?
Zainteresowana moją edukacją?! OMG! Mam chyba omamy.
- Jedynkę dostałam przez te twoje kochane dzieci - odpowiedziałam jej z lekkim sykiem.
- Znów zwalasz wszystko na nich! Co ja mam z tobą zrobić dziewczyno?! Ciągle tylko oni i oni! Masz szlaban na komputer! I przyszłam ci powiedzieć, że nie będziesz miała prawka. Ja, Andrzej i dzieciaki jedziemy w wakacje nad morze i potrzebujemy drobnych na zakupy. - Powiedziała z uśmiechem, mimo zdenerwowania i wyszła.
- Obiecałaś - krzyknęłam jej przez drzwi, ale nic nie usłyszałam żadnej reakcji. Rzuciłam z nerwów poduszką.
No to z prawka nici... Wakacje - kolonia. Reszta życia w tej dziurze, bo będzie jej szkoda wydać kasy na studia dla mnie. To podłe. Może jestem adoptowana?! Resztę uznaje za swoje dzieci, a mnie?! Może ktoś mnie podmienił w szpitalu, albo w ogóle porzucił na progu ich domu jak Harrego Pottera? Chora jestem i tyle. Czarodzieje nie istnieją, ani inne fantastyczne istoty. Po prostu próbuję jakoś wyjaśnić tę niesprawiedliwość... Uciec z domu? Nie. Nie dam sobie rady. Gdzie niby miałabym iść? Do lasu... O kurde!
Szybko wymazałam tę myśl. Za nic w świecie nie powinnam o tym myśleć. Nie. Nigdy!  To ostatnie miejsce na świecie, o którym powinnam myśleć.
Skoro tak, to jestem w kropce. Idę do Nati. Ona na pewno coś mi doradzi. 
Wytarłam łzy i wyskoczyłam przez okno. Nie miałam zamiaru mijać tych podłych i dumnych ze swych czynów ludzi.

piątek, 20 lipca 2012

Paranoja


- Oddawać mi moje kartki! Już! Do cholery! Tydzień zajęło mi pisanie tego referatu! - Wydzierałam się na cały głos. Moje rodzeństwo już dawno zaczęło sabotować moje prace domowe. Nie wiem co z tego miało. Widocznie świetną zabawę... Właśnie weszła mama. Świetnie. Mogę się założyć, że nie ruszy palcem.
- Aurelio, zamilknij! - Krzyknęła. - Jak ty się wyrażasz?! 
- Mamo, ale oni zniszczyli mój... - Machałam jej przed oczami połową swojej pracy domowej.
- Ciągle masz do nich jakieś pretensje. Skończ z tym! Już cię tu nie ma! 
- Mój referat... - Za jej plecami pojawił się ojczym. Skapitulowałam. Teraz to w ogóle nie miałam szans. Wyminęłam ich i wybiegłam z domu, trzaskając drzwiami. 
A...! Miałam już ich wszystkich dość. Beznadziejna rodzina! Nienawidzę tego domu... Mogłaby przyjść do nich Śmierć i zabrać ich wszystkich! Do diabła! Z dala ode mnie. Przynajmniej tylko tyle.
Na szczęście moja przyjaciółka już na mnie czekała przed swoim domem. Mieszkała dwa domy dalej. Uśmiechnęłam się do niej i zaklęłam.
- Oni są totalnymi...
- Ci! Miałaś od wczoraj nie zemścić - upomniała mnie.
- No tak - odpowiedziałam zrezygnowana. - Nie dość, że w szkole na mnie naciskają, to jeszcze w domu. Po prostu mam ich wszystkich dość. Wrzuciłabym ich wszystkich do jakiejś głębokiej studni  albo do tego lasu za moim domem. Powinni go odwiedzić, co nie?
- Tak, jasne - odpowiedziała zdawkowo. Szliśmy w kierunku przystanku autobusowego.  Ubierała się głównie na różowo, przez co wyglądała... jak dla mnie totalnie obciachowo jak na maturzystkę. Zanim rzuciłam jej jakąś uwagę, co do jej ubioru, zaczęłam mówić o pogodzie. Na dziś już mi wystarczy kłótni.
- Przynajmniej zapowiada się dziś piękny dzień. Zaraz powinno wyjść słońce zza chmur, gdybym tylko potrafiła latać... Poleciałabym jak najdalej od tej zapadłej dziury z zapachem trupa w powietrzu. Poleciałabym daleko. Do raju... Niestety, nie mogę nigdzie polecieć, bo nie mam skrzydeł. - Zaśmiałam się z nutką histerii. Spojrzałam na nią. Pokiwała tylko głową. Chyba przyzwyczaiła się do moich dziwnych tekstów. Przynajmniej nie miała mnie za dziwaczkę, dlatego tolerowałam jej styl.  - Muszę teraz iść do tej budy i przetrwać jakoś te siedem lekcji i wyłączyć się na polskim, żeby nie zabić się przypadkiem długopisem czy ołówkiem przez tą jedynkę z referatu. Czemu moja rodzinka musiała pożreć akurat mój referat? Czy tak ciężko było poszukać sobie innych kartek? Czemu oni mnie tak nienawidzą? Mam już dość tego życia, gdyby nie ty i mój Anti nie dałabym sobie rady żyć.
-Aha - wtrąciła niby to obojętnie, ale lekko drgnęła.  Dostała właśnie kolejnego esemesa i coś tam odpisywała.
- Z kim piszesz? - Spytałam z ciekawości. Zazwyczaj sama chwaliła się każdym otrzymanym esemesem.  Nie trzeba jej było o to pytać, a tu taka niespodzianka.
- Z kuzynką... Ma problem z... chemią.
Wzruszyłam ramionami. Chwila. Nie pasowała mi ta chemia, bo przecież ma słabą tróję na koniec roku. 
- Z chemią?
Zatrzymała się na chwilę. Miała jakąś taką dziwną minę. Czyżby się denerwowała?!
- Powiedziałam "z chemią"? Z biologią. - Puknęła się w czoło i zachichotała. Dziwne.
- Teraz mi pasuje - westchnęłam. Coś ukrywała. Miała przede mną tajemnicę. Tylko jaką? Myślałam, że jesteśmy wobec siebie szczere. Nie mogę dać tego po sobie poznać. - Jak ja się cieszę, że jadę na miesiąc wakacji na kolonie. Luksus. Połowa wakacji bez tej p... rodziny to jedno z moich największych marzeń. Szkoda, że ty nie jedziesz. Świetnie razem byśmy się bawiły, a bez ciebie to nie będzie to samo.
- No...- zamruczała pod nosem. Przyszedł do niej kolejny esemes. 
Spojrzałam na drugą stronę drogi i serce zaczęło mi bić szybciej w przypływie adrenaliny. Ten dziwny koleś z naprzeciwka znów się na mnie gapił. Mimo upału, stał sobie na chodniku w płaszczu i ciemnych dżinsach. Przynajmniej teraz pasowały mu do pogody okulary przeciwsłoneczne, które wszędzie nosił. Nawet w zimę...
Szturchnęłam Nati w ramię i szepnęłam do niej:
- Patrz. Ten gość znów się na mnie gapi. 
Rozejrzała się na około i westchnęła. 
- Masz paranoję. Jak możesz wiedzieć, czy się na ciebie patrzy skoro ma te mega drogie okulary na nosie? Musi mieć bogatych rodziców. Takie drogie ciuszki i w dodatku ten ekstra dom.
Faktycznie. Może przesadzałam, ale bałam się go. Kiedyś tak dziwnie na mnie patrzył, gdy przypadkiem natknęłam się na niego na sali gimnastycznej. Wyglądało to tak, jakby z radością chciał mnie zabić. Spytałam się go drżącym głosem: "Mogę ci w czymś pomóc?", a wtedy się roześmiał tak słodko. Gdy otrząsnęłam się z jego uroku, wybąknęłam coś o lekcjach i zwiałam. Potem już ani raz z nim nie rozmawiałam, ani na niego nie wpadłam. Zawsze jednak wyczuwałam, ten jego ukryty pod okularami, wzrok na mojej osobie... Znów zaczynam.
Rzuciłam się ze swoją blond przyjaciółką do przystanku biegiem, bo zauważyłyśmy nadjeżdżający autobus.

czwartek, 19 lipca 2012

Prolog


Postać w czarnej pelerynie zbliżała się do mnie coraz bardziej. Przestałam już wierzyć, że znów jej się wymknę, że uda mi się ponownie oszukać własne przeznaczenie. Pamiętałam dobrze, jak sama narobiłam sobie tego bagna. Niestety straciłam rachubę czasu i nie wiedziałam czy minęło tylko kilkanaście dni od tego dnia, czy może lata. Wszystko jedno. 
Biegłam ile sił w nogach, ale mimo to, mnie i złowrogą postać dzieliło tylko kilka metrów. Śmierć już mnie miała. Tylko kilka kroków...Nie poddam się. Obiecałam mu, że się tak łatwo nie poddam. Ja, w porównaniu ze swoją walniętą rodzinką, słowa dotrzymywałam, poza tym... Uświadomiłam sobie teraz, gdy za moimi plecami zaczynała śmiać się  Śmierć we własnej osobie, że pokochałam go i to bardziej i inaczej niż mojego byłego. Kochałam go autentycznie. Szczerze.
Znów spojrzałam do tyłu. Śmierć wyciągała już ku mnie swoje kościste palce. Już za późno - pomyślałam. Kocham Cię... Nawet nie wiedziałam jak ma na imię. Nie dane mi już jednak było rozwiązać tej zagadki.
I gdy już myślałam, że to koniec, mój anioł wyskoczył z leśnych zarośli prosto na Śmierć, zwalając ją z nóg.