Blog zawieszony. Przewiduję na razie wstrzymanie do matur...
Przepraszam, Zaczytana.
A Śmierć zakpi z nich, a oni zakpią ze Śmierci...
niedziela, 16 grudnia 2012
niedziela, 26 sierpnia 2012
Pierwszy pocałunek
- Natasha! - Zbudziła się z krzykiem i cała zlana potem. Ręce miała wyciągnięte w powietrzu i zaciśnięte na niewidocznej szyi. Opuściła je nieprzytomnie, ze zdziwieniem na nie patrząc. Natalia? - zapytała w myślach, a potem szeptem: Natalia?! Ja... Ja nie chciałam. Wybacz. - Zaczęła drżeć z przerażenia. Czyżby naprawdę ją dusiła? Zabiła ją? Zbiła Natalię? - Natuś?! Nati?!
W pokoju było ciemno i nie zauważyła postaci, siedzącej obok łóżka na krześle, która właśnie zerwała się nadludzko szybko i przyłożyła jej chłodną dłoń do czoła. Krzyknęła przerażona.
- Ci... Cicho już, najdroższa.To był tylko zły sen. Koszmar, rozumiesz? Nie masz się czego obawiać... Najdroższa...- Mówiła postać, delikatnie, męskim głosem. Gdzie ona była? Kto...
- Co... Co się ze mną stało? Gdzie ja jestem? A ty? Jak masz na imię? Znam cię? - Pytała, jednak odpowiedzi nie były jej już potrzebne. Uciekała przed Śmiercią. W lesie chciał ją pożreć wilk, a on był jej bohaterem. Obiecał ją bronić. Nie wiedziała jak, ale obiecał. Zaśmiała się pod nosem, a gdy nieznajomy zaczynał mówić, przyłożyła mu palec do ust. - Już wiem. To był zły sen, a to jest prawie zła rzeczywistość - wyznała i z pełną świadomością, pocałowała, nieznanego z imienia, chłopaka.
Zesztywniał. Nie spodziewał się takiej reakcji ze strony Aurelii. Nie żeby miał coś przeciwko, ale... To było cudowne uczucie. Zaczął ją całować intensywniej, napierając swoimi wargami na jej własne. W pewien nienamacalny sposób czuł się jednością z Aurelią, a przecież tak bardzo się różnili. Różniła ich taka wielka przepaść, o której dziewczyna nie miała nawet pojęcia. Nie mógł jej tak wykorzystać. Przerwał pocałunek i pokręcił lekko głową. W jego oczach można było dostrzec ból, a w jej odrzucenie.
- Przyniosę ci coś do jedzenia. Pewnie umierasz z głodu. Zaraz wracam. - Ostrzegł i wyszedł z pokoju, zostawiając ją samą. Odtrącił ją - pomyślała zrozpaczona. Może nie jestem w jego typie, ale... Głupia! Nie powinnam była. Nie powinnam... - Oskarżała siebie w myślach. To jednak nie zmieniało faktu, że go pocałowała. I teraz mogła jedynie pluć sobie w brodę, że to zrobiła. On pewnie miał dziewczynę, zaplanowaną przyszłość, szczęśliwą przyszłość. Pomyliła uczucia i w dodatku ten okropny sen. Śniło jej się, że chciała zabić swoją przyjaciółkę... Swoją byłą przyjaciółkę. Dusiła ją własnymi rękoma. Ten sen pogorszył jej stan psychiczny. Po przeziębieniu nie było już śladu, oprócz przepoconego ciała i smaku leków w ustach.
W pokoju było ciemno i nie zauważyła postaci, siedzącej obok łóżka na krześle, która właśnie zerwała się nadludzko szybko i przyłożyła jej chłodną dłoń do czoła. Krzyknęła przerażona.
- Ci... Cicho już, najdroższa.To był tylko zły sen. Koszmar, rozumiesz? Nie masz się czego obawiać... Najdroższa...- Mówiła postać, delikatnie, męskim głosem. Gdzie ona była? Kto...
- Co... Co się ze mną stało? Gdzie ja jestem? A ty? Jak masz na imię? Znam cię? - Pytała, jednak odpowiedzi nie były jej już potrzebne. Uciekała przed Śmiercią. W lesie chciał ją pożreć wilk, a on był jej bohaterem. Obiecał ją bronić. Nie wiedziała jak, ale obiecał. Zaśmiała się pod nosem, a gdy nieznajomy zaczynał mówić, przyłożyła mu palec do ust. - Już wiem. To był zły sen, a to jest prawie zła rzeczywistość - wyznała i z pełną świadomością, pocałowała, nieznanego z imienia, chłopaka.
Zesztywniał. Nie spodziewał się takiej reakcji ze strony Aurelii. Nie żeby miał coś przeciwko, ale... To było cudowne uczucie. Zaczął ją całować intensywniej, napierając swoimi wargami na jej własne. W pewien nienamacalny sposób czuł się jednością z Aurelią, a przecież tak bardzo się różnili. Różniła ich taka wielka przepaść, o której dziewczyna nie miała nawet pojęcia. Nie mógł jej tak wykorzystać. Przerwał pocałunek i pokręcił lekko głową. W jego oczach można było dostrzec ból, a w jej odrzucenie.
- Przyniosę ci coś do jedzenia. Pewnie umierasz z głodu. Zaraz wracam. - Ostrzegł i wyszedł z pokoju, zostawiając ją samą. Odtrącił ją - pomyślała zrozpaczona. Może nie jestem w jego typie, ale... Głupia! Nie powinnam była. Nie powinnam... - Oskarżała siebie w myślach. To jednak nie zmieniało faktu, że go pocałowała. I teraz mogła jedynie pluć sobie w brodę, że to zrobiła. On pewnie miał dziewczynę, zaplanowaną przyszłość, szczęśliwą przyszłość. Pomyliła uczucia i w dodatku ten okropny sen. Śniło jej się, że chciała zabić swoją przyjaciółkę... Swoją byłą przyjaciółkę. Dusiła ją własnymi rękoma. Ten sen pogorszył jej stan psychiczny. Po przeziębieniu nie było już śladu, oprócz przepoconego ciała i smaku leków w ustach.
poniedziałek, 6 sierpnia 2012
Maska
- Wiem, pewnie będziesz próbował mnie teraz powstrzymać, ale wiedz, iż to na nic. Ktoś zacznie mnie ścigać, o ile już nie zaczął... Nie mogę tu zostać. Muszę iść, czy to chora, czy nie! - Okropna była. Chciał dla niej dobrze, a ona naskoczyła od razu takim ostrym tonem. Należał mu się jaki taki szacunek. Uratował jej życie... Jednakże nie miała już teraz wyboru. Dokonała go niestety za wcześnie i teraz musi odczuwać jego skutki. Debilizmy życia - skomentowała w myślach. Musi teraz być dzielna, inaczej umrze, dlatego podniosła się z pokochanego łoża i zsunęła się stając na nogi. Tym razem się nie zachwiała, ale przez nadchodzącą chorobę, czuła się okropnie. Sięgnęła po swoją kurtkę, a następnie po torbę.
- Myślisz, że pozwolę ci stąd wyjść? - Spytał. Miał jakiś dziwny głos. Taki przerażający, mrożący krew w żyłach. Zszokowana odwróciła się w jego kierunku i ujrzała maskę. Jego twarz nie ukazywała żadnych emocji, a oczy były jak szklane kulki. - Nie. Nie pozwolę - dodał, lekko mrucząc i patrząc na nią, jak na swoją własność. - Wiem! Mówiłem ci, że wiem! - Krzyknął i podszedł do niej, zabierając kurtkę i torbę. Rzucił je niedbale na łóżko i złapał ją za nadgarstki. Co on, do cholery, robił? Wiedziała, ze coś z nim nie tak, a jednak mu zaufała. Głupia. Głupia. Głupia. Nie ufa się nieznajomym. Nigdy. - Śmierć nie zbliży się do mnie. Ona się mnie boi - wyznał. Zrobiła zaskoczone oczy. Wiedział kto ją ścigał. Skąd? Przez oszołomienie, nie dosłyszała dalszej części zdania. Jedynie słowo: Śmierć - to słowo krążyło w jej głowie. Śmierć. Śmierć. Śmierć.
Zaczęła drżeć. Nawet nie był świadoma tego, że nieznany jej, nie tylko, z imienia chłopak, tak się do niej zbliżył, że ledwo co się nie stykali nosami. Nic teraz do niej nie docierało. Nawet, gdyby orkiestra dęta zaczęła grać swe melodie tuż obok niej, ona słyszałaby jedynie słowo: Śmierć.
- Ona mnie zabije - wyszeptała, a z jej oczu popłynęły łzy. Nie jedna, ani nie dwie. Leciały bez żadnych oporów. - Ona mnie zabije. Nie ucieknę. Zabije mnie... - powtarzała. To koniec.
Oczywiste było, że kilka sekund temu mogło dojść do pocałunku. Chłopak zbliżył się do niej jeszcze bliżej i przytulił. Zaczął lekko ją głaskać po włosach i uspokajać. Już nie miał maski na twarzy, a oczy błyszczały mu z politowania i strachu.
- Aurelio, nie pozwolę cię zabić jakiemuś ożywionemu szkieletowi w wypłowiałym płaszczyku. Nie pozwolę cię zabić nikomu - wyznał. Uwierzyła mu na słowo. Był jej rycerzem. Nie istniały żadne podstawy do tego, by mu wierzyła, a jednak... Nie wiedziała, co to za siła się do tego przyczyniła, ale zaczynała ją lubić.
Bezimienny wziął ją na ręce, co nie sprawiło mu większych trudności i położył na królewskim łożu. Usnęła w jego ramionach, słuchając nuconej przez niego melodii.
Przez kolejne dni budziła się i ktoś karmił ją zupą, a to dawał coś do picia. Nie orientowała się, kto się nią tak opiekuje, ile minęło dni i nawet gdzie jest. Czasem wydawało się jej, że to mama nad nią stoi, ale nie wierzyła w to. Nigdy jej matka nie stała nad nią z zupą, gdy chorowała. Musiała sama wstawać i robić sobie jedzenie, wychodzić z domu i kupować lekarstwa, nalewać wody... Może zabiła ją Śmierć i anioły opiekowały się jej utrudzoną duszą?!
- Myślisz, że pozwolę ci stąd wyjść? - Spytał. Miał jakiś dziwny głos. Taki przerażający, mrożący krew w żyłach. Zszokowana odwróciła się w jego kierunku i ujrzała maskę. Jego twarz nie ukazywała żadnych emocji, a oczy były jak szklane kulki. - Nie. Nie pozwolę - dodał, lekko mrucząc i patrząc na nią, jak na swoją własność. - Wiem! Mówiłem ci, że wiem! - Krzyknął i podszedł do niej, zabierając kurtkę i torbę. Rzucił je niedbale na łóżko i złapał ją za nadgarstki. Co on, do cholery, robił? Wiedziała, ze coś z nim nie tak, a jednak mu zaufała. Głupia. Głupia. Głupia. Nie ufa się nieznajomym. Nigdy. - Śmierć nie zbliży się do mnie. Ona się mnie boi - wyznał. Zrobiła zaskoczone oczy. Wiedział kto ją ścigał. Skąd? Przez oszołomienie, nie dosłyszała dalszej części zdania. Jedynie słowo: Śmierć - to słowo krążyło w jej głowie. Śmierć. Śmierć. Śmierć.
Zaczęła drżeć. Nawet nie był świadoma tego, że nieznany jej, nie tylko, z imienia chłopak, tak się do niej zbliżył, że ledwo co się nie stykali nosami. Nic teraz do niej nie docierało. Nawet, gdyby orkiestra dęta zaczęła grać swe melodie tuż obok niej, ona słyszałaby jedynie słowo: Śmierć.
- Ona mnie zabije - wyszeptała, a z jej oczu popłynęły łzy. Nie jedna, ani nie dwie. Leciały bez żadnych oporów. - Ona mnie zabije. Nie ucieknę. Zabije mnie... - powtarzała. To koniec.
Oczywiste było, że kilka sekund temu mogło dojść do pocałunku. Chłopak zbliżył się do niej jeszcze bliżej i przytulił. Zaczął lekko ją głaskać po włosach i uspokajać. Już nie miał maski na twarzy, a oczy błyszczały mu z politowania i strachu.
- Aurelio, nie pozwolę cię zabić jakiemuś ożywionemu szkieletowi w wypłowiałym płaszczyku. Nie pozwolę cię zabić nikomu - wyznał. Uwierzyła mu na słowo. Był jej rycerzem. Nie istniały żadne podstawy do tego, by mu wierzyła, a jednak... Nie wiedziała, co to za siła się do tego przyczyniła, ale zaczynała ją lubić.
Bezimienny wziął ją na ręce, co nie sprawiło mu większych trudności i położył na królewskim łożu. Usnęła w jego ramionach, słuchając nuconej przez niego melodii.
Przez kolejne dni budziła się i ktoś karmił ją zupą, a to dawał coś do picia. Nie orientowała się, kto się nią tak opiekuje, ile minęło dni i nawet gdzie jest. Czasem wydawało się jej, że to mama nad nią stoi, ale nie wierzyła w to. Nigdy jej matka nie stała nad nią z zupą, gdy chorowała. Musiała sama wstawać i robić sobie jedzenie, wychodzić z domu i kupować lekarstwa, nalewać wody... Może zabiła ją Śmierć i anioły opiekowały się jej utrudzoną duszą?!
sobota, 4 sierpnia 2012
Hotel
Gdy się obudziła, słońce już zachodziło. Wywnioskowała to po pomarańczowych wzorach, utworzonych na ścianie z ostatnich promieni. Zostały one niezwykle przesiane przez pnie i korony drzew. Ten hotel naprawdę jest w lesie? Wątpiła w to wcześniej, a teraz... Może z drugiej strony rozpościerało się wielkie miasto? - pomyślała. Żałowała, że wcześniej nie opuszczała swojej i dwóch pobliskich wiosek. Nawet nie wiedziała, co jest dalej. Jaki świat rozpościera się za zakrętem? Ta niewiedza jej nie pomagała. Może pomoże jej... Kurczę! Nawet nie znała jego imienia. Uratował ją, przyprowadził do hotelu, a teraz gdyby chciała go znaleźć, to nie wie, o kogo ma pytać. Będzie musiała poczekać. Może sam przyjdzie, sprawdzić jak się czuję i czy wygodnie mi się spało? Jak się tu znalazła? Pamiętała jak uratował jej życie, a potem szli przez las i...
Zrezygnowana usiadła na łóżku i zaraz tego pożałowała.Walnęła się znów na łóżko. Jakie mięciutkie - oceniła. W domu miała strasznie twarde łóżko z cienkim materacem i kamiennymi poduszkami. Nie dałoby się ich inaczej opisać, a teraz spędziła noc na łożu godnym królewny. Z dziesiątkami mięciutkich i delikatnych Złotych i czarnych poduszek i bordowo-złotym baldachimem nad głową. Rozejrzała się po luksusowym pokoju. Cały był udekorowany w tych trzech kolorach: złota, ciemnej czerwieni i czerni, bardzo złowróżbnej ciemnej czerni. Ten kolor był jak czarne oczy mordercy, przenikające wzrokiem swą ofiarę, z drugiej strony przywodził jej na myśl, dom. Domu przecież już nie miała i mieć nie będzie.Na to wspomnienie, z oczu popłynęła jej samotna łza.
- Skazana na wieczną tułaczkę - powiedziała zdruzgotana i złapała jedną czarną poduszkę i rzuciła nią na chybił trafił.
- Co ona ci zrobiła? - odezwał się wesoły męski głos. Inny niż wtedy w lesie. Nie przejęty, ale swobodny, radosny, szczęśliwy. Usiadła szybko i zaraz opadła na łóżko. Znów zawirowało jej w głowie. Zaklęła pod nosem. - Co ci jest? - spytał przejęty, podbiegając szybko do łóżka.
- Ech! To... To nic. Za długo spałam. Tyle. Mam słaby organizm. To chyba przez te nerwy... Moja rodzina aniołami nie była. - Zaśmiała się pod nosem, co przeszło w paniczny chichot. Czuła, że coś z nią nie tak.
I faktycznie. Po chwili dostała gorączki i zimnych dreszczy. Rozchorowała się w najgorszym z możliwych momentów. Choroby zawsze ją wykończały i jak miała maszerować całe dnie z taką kulą u nogi?
Zrezygnowana usiadła na łóżku i zaraz tego pożałowała.Walnęła się znów na łóżko. Jakie mięciutkie - oceniła. W domu miała strasznie twarde łóżko z cienkim materacem i kamiennymi poduszkami. Nie dałoby się ich inaczej opisać, a teraz spędziła noc na łożu godnym królewny. Z dziesiątkami mięciutkich i delikatnych Złotych i czarnych poduszek i bordowo-złotym baldachimem nad głową. Rozejrzała się po luksusowym pokoju. Cały był udekorowany w tych trzech kolorach: złota, ciemnej czerwieni i czerni, bardzo złowróżbnej ciemnej czerni. Ten kolor był jak czarne oczy mordercy, przenikające wzrokiem swą ofiarę, z drugiej strony przywodził jej na myśl, dom. Domu przecież już nie miała i mieć nie będzie.Na to wspomnienie, z oczu popłynęła jej samotna łza.
- Skazana na wieczną tułaczkę - powiedziała zdruzgotana i złapała jedną czarną poduszkę i rzuciła nią na chybił trafił.
- Co ona ci zrobiła? - odezwał się wesoły męski głos. Inny niż wtedy w lesie. Nie przejęty, ale swobodny, radosny, szczęśliwy. Usiadła szybko i zaraz opadła na łóżko. Znów zawirowało jej w głowie. Zaklęła pod nosem. - Co ci jest? - spytał przejęty, podbiegając szybko do łóżka.
- Ech! To... To nic. Za długo spałam. Tyle. Mam słaby organizm. To chyba przez te nerwy... Moja rodzina aniołami nie była. - Zaśmiała się pod nosem, co przeszło w paniczny chichot. Czuła, że coś z nią nie tak.
I faktycznie. Po chwili dostała gorączki i zimnych dreszczy. Rozchorowała się w najgorszym z możliwych momentów. Choroby zawsze ją wykończały i jak miała maszerować całe dnie z taką kulą u nogi?
poniedziałek, 30 lipca 2012
Mój bohater?!
Światło
księżyca oświetlało mi drogę, przebijając się przez korony drzew. Las z
początku dodawał mi otuchy i pewności siebie, ale z czasem im głębiej do niego
wchodziłam, coraz bardziej mnie przerażał. Wokół otaczały mnie cienie, czarne
drzewa, a gdzieniegdzie czarne niskie krzewy, które czasem moja wyobraźnia
brała za dziwne upiory. Czasem jakiś odgłos powodował przyśpieszone bicie
mojego serca, ale nie zawróciłam do domu. Tam czekała mnie pewna śmierć. I to
prawdopodobnie dosłownie. Szłam dalej.
Po
jakiejś godzinie zaczął rosić deszcz. Za bardzo to on mnie nie zachwycił. Nie
dość, że przez wilgoć miałam mokre dżinsy, to w dodatku ten deszcz rozpadał się
na dobre. Włosy miałam całe mokre, a zimne krople zaczęły spływać mi po karku
za kurtkę. Chora będę jak nic, ale przynajmniej żywa. Ciekawe, czy Śmierć
już na mnie poluje? Może jednak to mit... Chociaż mi się nie wydaje. Zbyt
proste by to było. Miałaby nie odpuścić komuś, kto już oddał się w jej palce?
Szłam
dalej. Bać się już nie bałam. Jak mogłabym się czegokolwiek obawiać, skoro
uciekałam właśnie przed samą Śmiercią. Może właśnie się jej bałam, tylko nie
chciałam się do tego przyznać? Nie myśl o tym. Czy to ważne? Uciekałam przed
nią, to oczywiste, że się jej obawiałam.
Uśmiechnęłam
się szeroko. Będzie zawiedziona jak nie znajdzie mnie w domu. Biedactwo. Będzie
musiało tropić mnie przez ten las... Przez ten mokry las.
Przerwałam
rozmyślania, bo krzew przede mną się zatrząsł. Ustałam wryta. Może to sarenka?
Boże, niech to będzie niewinna sarenka, albo co innego, co sobie pójdzie i mnie
zostawi w spokoju. Co ja mam zrobić? Może to coś mnie nie słyszało? Na wszelki wypadek
ścisnęłam nóż w kieszeni i czekałam. Krople deszczu jakby trochę zwolniły. To
coś znów poruszyło krzewem.
W mojej
głowie pojawiła mi się myśl powrotu. Od razu ją wymazałam. Na przód albo wcale.
Usłyszałam jakiś dziki charkot. O nie. Jakiś drapieżnik. To
na stówę brzmiało jak jakiś drapieżnik, ale nie ruszam się. Nie mogę. Jeśli się na mnie rzuci, spróbuję to zabić,
albo umrę i zostanę zjedzona. Nie pozwolę zabić się kosą czy czymś tam. Nie dam
Śmierci tej satysfakcji.
Znów coś
dziko zaryczało, a potem jakiś przedmiot przeleciał mi ze świstem obok ucha. Za
krzewem coś jęknęło i upadło. Obejrzałam się za siebie i odskoczyłam
przerażona. Za mną stała ubrana na czarno postać. Czyżby Śmierć?
- Co tu
robisz sama w środku nocy? Ten wilk mógł cię zabić - spytała nieznajoma postać.
To raczej nie była Śmierć. Chyba, że miała poczucie humoru i lubiła ratować
przyszłe ofiary. Zaraz. Wilk? Spojrzałam na krzak, a potem na mojego wybawcę.
To zdecydowanie nie Śmierć. Co tu sama robię w środku nocy? Należały mu się
wyjaśnienia, ale mam się przyznać, że ściga mnie Śmierć. Nie każdy wierzył w tą
postać, a poza tym musiałabym się przyznać, że chciałam popełnić samobójstwo.
-
Uciekam - odpowiedziałam krótko.
-
Aurelio, nie powinnaś chodzić sama po tym lesie - odpowiedziała nieznajoma
postać. Znała mnie. Zaraz zawróci mnie do wioski.
- Nie
mogę tam wrócić. Nie mogę wrócić do wioski. Poza tym kim ty jesteś? Znamy się?
- spytałam. Nie wrócę z tym kimś. Za żadne skarby.
-
Mieszkasz na przeciwko mnie. Dlaczego nie chcesz wrócić? Przed kim uciekasz?
Ten wilk mógł cię bez problemu rozszarpać. Nie powinnaś chodzić sama po tym
lesie.
To ten
dziwny chłopak. Co ja mam zrobić? Może on też na mnie poluje? Albo... Nie. Nie
każdy musi być potworem. Niepotrzebnie panikuję. Po prostu mu podziękuję i
pójdę dalej.
-
Dziękuję ci za uratowanie życia, a teraz przepraszam, ale muszę już
iść.
Zrobiłam
krok do przodu, ale para silnych dłoni złapała mnie w pasie. O nie! Co on chce
mi zrobić? A co ja mam zrobić? Może chce mnie...
- Nie
panikuj. Spokojnie - powiedział łagodnie. - Domyślam się przed kim uciekasz,
dlatego też nie zaprowadzę cię do wioski. Wezmę tego wilka i pójdziemy do
mojego znajomego. Ma hotel w tym lesie. A teraz cię puszczę... Nie uciekniesz,
okej?
Kiwnęłam
głową. Co za wariatka ze mnie! Porąbało mnie?! Nie znam go, ale wydawał się
strasznie dziwny w szkole. Z drugiej strony... Przyda mi się schronienie, a nic
gorszego od śmierci nie może mnie spotkać. Chyba nie. W każdej chwili będę
mogła uciec z tego hotelu...
- Nie
mam zbyt wielu oszczędności... - zaczęłam.
- To mój
dobry znajomy. Nie martw się niczym - przerwał. Nadal trzymał mnie dłońmi. Było
w tym coś intymnego. Odchrząknęłam, patrząc na jego ręce. Zaraz je zabrał i
podał mi łuk. - Mogłabyś go wziąć? Będzie mi wygodniej...
- Jasne.
- Zważyłam broń w ręku. Wyglądała na profesjonalną, taką dla ludzi, co wiedzą,
jak obsługiwać taki sprzęt. Zaskoczyło mnie to, jak i jej waga. Prawie mi nie
ciążyła. W sumie pierwszy raz trzymałam coś takiego w dłoni. Jak mogłam to od
razu oceniać?
Chłopak
zdążył już podejść z pełną gracją do krzewu, a teraz pewnym ruchem złapał wilka
i zarzucił go sobie na plecy. Odwrócił się.
-
Zadziwiasz mnie, Aurelio - wyznał. Księżyc wyszedł zza chmur i oświetlił jego
piękną uśmiechniętą twarz.
czwartek, 26 lipca 2012
Lekkomyślna decyzja
- Mamo!
Zrobiłam coś okropnego! - Krzyknęłam roztrzęsiona, wpadając do kuchni. -
Ja... - Zatrzymałam się. Ręce okropnie mi drżały.
- Coś
znów zrobiła, dziewucho? Z tobą są same problemy! - Krzyknęła z jadem w głosie,
patrząc mi prosto w oczy. Jeszcze bardziej zaczęłam drżeć. To się nie dzieje
naprawdę. Nie może! Nie teraz. Jeszcze nigdy... Ona... Ona nie może mnie teraz
opuścić.
- Mamo,
ja... Ja... Wrzuciłam legitymację do klepsydry w... - Nie zdążyłam dokończyć,
bo kobieta, którą nazywałam mamą, podeszła i wymierzyła mi policzek. Zapiekło,
a po oczach spłynęły mi łzy zawodu, rozczarowania i zranionej godności.
Zdenerwowana złapałam ją za nadgarstek i mocno odepchnęłam. Wpadła na stół. Na
jej twarzy malował się szok.
-
Idiotko. Będziemy teraz ci musieli kupić trumnę, suknię... - Zaczęła coś tam
wymieniać. - Wiesz ile kosztuje pogrzeb. Trzeba będzie zadzwonić do
księdza...
Co ona
wygadywała? Nie chciała mi pomóc uciec przed Śmiercią, tylko zaczęła już
planować mój pogrzeb. Nie mogłam tego wysłuchiwać. Wybiegłam z kuchni i
poleciałam do pokoju, pakując kilka ciuchów, najpotrzebniejszych przedmiotów i
sentymentalnych drobiazgów. Zabrałam też czarną skórzaną kurtkę. Na nogi
wrzuciłam czarne, lekko podniszczone, ale wygodne trampki. Ciemne dżinsy jak i
top, który do tej pory miałam na sobie wydały mi się odpowiednie na ucieczkę.
To chyba wszystko. Jeszcze latarka, jakiś nóż... Miałam gdzieś taki składany...
Przebiegając
przez kuchnię, krzyknęłam:
- Na
moim pogrzebie puśćcie "Marry the night"! Potańczycie sobie! -
Kolejny raz dzisiejszego dnia wybiegłam z domu, tym razem głośno się śmiejąc.
Chyba to efekt histerii, a może radości?
Ustałam
na środku drogi. Zrobiło się już ciemno. Po jakim czasie Śmierć wyruszała na
polowanie? Miałam nadzieję, że jak najpóźniej? Gdzie ja w ogóle mam iść?
Dziewczyno myśl... Muszę się ukryć, tak żeby nikt mnie nie zawrócił do domu, To
oczywiste. Może do lasu na wschodzie?
Będę osłonięta i nikogo nie spotkam, kto mógłby mnie zawrócić. Z drugiej strony
co z dziką zwierzyną? Może mnie nie tknie? No cóż... To trochę lekkomyślne, ale
nie mam do kogo pójść...
I zanim zdążyłam obmyślić jakikolwiek inny plan, biegłam polną
drogą obok domu dziwnego chłopaka, który mieszkał na przeciwko byłego mojego
domu. Droga wiodła do
lasu na wschodzie.
niedziela, 22 lipca 2012
Las Nieszczęśliwych
Natalia
jest moją najlepszą przyjaciółką. Przyjaźnimy się od lat. Pomoże mi. Kto jak
nie ona? Anti mieszka trzy wioski dalej i nie ma czym przyjechać dziś do mnie,
a ja nie mam czym pojechać do niego. Beznadzieja, ale dobrze, że mam Natalię.
Co ja bym bez niej zrobiła?!
Wyszłam
tylną bramką. Słońce zbliżało się coraz bardziej ku zachodowi. Tam gdzie
horyzont tworzył pobliski las z jasnym niebem. Z daleka nie
wyglądał groźnie, wręcz przytulnie. Tak jakby tam był mój dom...
Wróć!
Idę do Nati. Nie myślę o tym lesie. Boże! Jest coraz gorzej. On mnie wabi.
Przywołuje...
Przeszłam
wzdłuż żywopłotu i wbiegłam na chodnik. Spojrzałam w prawo... Przystanęłam.
Stała tam Natalia przed swoim domem z jakimś chłopakiem. Całowali
się. Wkurzyłaby się, gdybym jej przerwała... Nagle obrócili się roześmiani i
zobaczyłam twarz chłopaka. Spojrzał mi prosto w oczy, zwracając tym uwagę Nati.
Uśmiechnęła się. Antoni również.
- Jak
wy...
Po
policzkach spłynęły mi łzy. Nie mogłam nic wydusić. Zawróciłam ścieżką obok
żywopłotu, ale tym razem nie wróciłam do domu. Pobiegłam przez łąkę za domem w
kierunku lasu. W sercu szalał mi płomień nienawiści. Rany! A ja wielbiłam ich
obu. Mój chłopak z moją przyjaciółką. Poprawka... Mój były chłopak z moją byłą
przyjaciółką. Chrzanić ich. Mam teraz jedyny cel. Jedyne wyjście. Ucieczka.
Ucieczka od tego całego, żałosnego świata. Od tych wszystkich idiotycznych
ludzi, którzy pędzą po trupach, fałszywie się uśmiechając. Od mojej
matki i tego głupiego rodzeństwa. Nigdy mnie nie kochali. Od ojczyma i tego
jego głupiego uśmieszku. Od problemów... Wyliczać można dużo, ale po co?! Po co
się użalać w takiej chwili. Teraz czas radości. Nadchodzi wolność.
Kiedyś w
dzieciństwie zgubiłam się w tym lesie. Nie pamiętam, czego wtedy tam szukałam.
Może życie ukazało mi moje przeznaczenie? Pamiętałam drzewa. Setki drzew. Im
dalej wchodziłam, wyglądały coraz bardziej przytulnie, i magicznie, i
tajemniczo. Teraz efekt był ten sam. Teraz jednak zwróciłam uwagę na dużą
kamienną klepsydrę ze szklanymi ściankami przed bramą. W środku na jej dnie
leżało pełno dowodów tożsamości, zdjęć, listów... Niektóre naprawdę stare.
Pewną ręką wyjęłam z tylnej kieszeni legitymację. Spojrzałam ostatni raz na
okropną fotografię, po czym wrzuciłam ją przez niewielki otwór. Zatrzymała się
na razie w górnej części, gdzie leżał jakiś liścik. Czyżby ktoś jeszcze...
Poczułam
jak jakiś głuchy głos mnie woła. Drgnęłam, ale zaraz ruszyłam pewnie do lasu
przez wiekową bramę. Zaskrzypiała lekko. Las otaczał stary kamienny mur.
Drzewa
wyglądały niewinnie. Stały w żałobie, w ciszy, opłakując ludzi. Lekko kołysały
się u góry, ale w ciszy. Nawet ściółka nie chrzęściła pod moimi butami. Dopiero
po kilkunastu metrach zauważyłam wiszące na gałęziach sznury. Nie zrobiły na
mnie wielkiego wrażenia. Szłam dalej.
Niebo
nad moją głową zrobiło się ciemniejsze, gdy w końcu dotarłam do drzewa, które
było moim drzewem. Wyczułam to. Czyżby dąb? Nie znałam się za bardzo na
drzewach. Zwisały tu dwie pętle. Jedna czekała na mnie.
Z ziemi
wyrosły powoli kamienne schodki. Podeszłam do nich, ale nie byłam w
stanie postawić stopy na pierwszym stopniu. Nie. Nie potrafiłam tego
zrobić. Nie.
Przerażona
odwróciłam się i zaczęłam biec, wybiegając z lasu. Ruszyłam do domu - o ile
mogłam ten budynek nazwać takim mianem...
sobota, 21 lipca 2012
Kropka
Przez
głupi referat obniżyła mi ocenę na koniec... - Leżałam właśnie na łóżku w swoim
pokoju totalnie zszokowana. Jak ona mogła mi to zrobić? Najlepiej uczyłam się w
szkole z języka polskiego, a tu... Nienawidziłam tej szkoły i tych wszystkich ludzi. Nienawidziłam tej szkoły, mimo że każdy w
szkole zazdrościł mi ocen... Mimo że każdy nauczyciel szczycił się, że
chodziłam do niego na dodatkową lekcję... Mimo że uznawana za najmądrzejszą
osobę w szkole zawsze miałam luzy... Nienawidziłam jej od zawsze, a teraz tylko
doszedł kolejny argument, żeby jej nienawidzić. Dobrze. Wszytko jest w
porządku. Pójdę na prawko i po tej nędznej szkole wyjadę na jakiś ekstra
uniwerek. Będę żyć z dala od tej wioski, szkoły i rodziny. W cywilizowanym
świecie, tam, gdzie moje miejsce. Tu czułam się obco, a przecież każdy kto mnie
mijał, witał się ze mną, uśmiechał się, machał... Czułam się samotna, mimo że
miałam najlepszą przyjaciółkę, która ostatnio zaczęła mieć
przede mną tajemnice. Miałam chłopaka, z którym spędzałam każdą
szkolną przerwę i wszystkie okienka oraz popołudnia, któremu nie chciało się do
mnie przyjeżdżać. Pytanie tylko, czy tam
było moje miejsce? Na uniwersytecie w jakimś miastowym zgiełku?
Puk!
Puk!
Ktoś
zapukał do drzwi w moim pokoju. Świetnie. Kogóż to niesie? Mamusię? Ojczusia?
Siostrzyczkę? A może braciszka?
Bez
zaproszenia wepchała się do mojego pokoju mama.
-
Słyszałam, że dostałaś jedynkę z polskiego... - Zaczęła. - I z polskiego masz
pięć na koniec... Maturę też olałaś? Co z twoją przyszłością? Co ty sobie
wyobrażasz?
Zainteresowana
moją edukacją?! OMG! Mam chyba omamy.
-
Jedynkę dostałam przez te twoje kochane dzieci - odpowiedziałam jej z lekkim
sykiem.
- Znów
zwalasz wszystko na nich! Co ja mam z tobą zrobić dziewczyno?! Ciągle tylko oni
i oni! Masz szlaban na komputer! I przyszłam ci powiedzieć, że nie będziesz
miała prawka. Ja, Andrzej i dzieciaki jedziemy w wakacje nad morze i
potrzebujemy drobnych na zakupy. - Powiedziała z uśmiechem, mimo zdenerwowania
i wyszła.
-
Obiecałaś - krzyknęłam jej przez drzwi, ale nic nie usłyszałam żadnej reakcji.
Rzuciłam z nerwów poduszką.
No to z prawka nici... Wakacje - kolonia. Reszta życia w tej dziurze,
bo będzie jej szkoda wydać kasy na studia dla mnie. To podłe. Może jestem
adoptowana?! Resztę uznaje za swoje dzieci, a mnie?! Może ktoś mnie podmienił w
szpitalu, albo w ogóle porzucił na progu ich domu jak Harrego Pottera? Chora
jestem i tyle. Czarodzieje nie istnieją, ani inne fantastyczne istoty. Po
prostu próbuję jakoś wyjaśnić tę niesprawiedliwość... Uciec z domu? Nie. Nie
dam sobie rady. Gdzie niby miałabym iść? Do lasu... O kurde!
Szybko
wymazałam tę myśl. Za nic w świecie nie powinnam o tym myśleć. Nie. Nigdy! To ostatnie miejsce na świecie, o którym
powinnam myśleć.
Skoro
tak, to jestem w kropce. Idę do Nati. Ona na pewno coś mi doradzi.
Wytarłam
łzy i wyskoczyłam przez okno. Nie miałam zamiaru mijać tych podłych i dumnych
ze swych czynów ludzi.
piątek, 20 lipca 2012
Paranoja
-
Oddawać mi moje kartki! Już! Do cholery! Tydzień zajęło mi pisanie tego
referatu! - Wydzierałam się na cały głos. Moje rodzeństwo już dawno zaczęło
sabotować moje prace domowe. Nie wiem co z tego miało. Widocznie świetną
zabawę... Właśnie weszła mama. Świetnie. Mogę się założyć, że nie ruszy
palcem.
-
Aurelio, zamilknij! - Krzyknęła. - Jak ty się wyrażasz?!
- Mamo,
ale oni zniszczyli mój... - Machałam jej przed oczami połową swojej pracy
domowej.
- Ciągle
masz do nich jakieś pretensje. Skończ z tym! Już cię tu nie ma!
- Mój
referat... - Za jej plecami pojawił się ojczym. Skapitulowałam. Teraz to w
ogóle nie miałam szans. Wyminęłam ich i wybiegłam z domu, trzaskając
drzwiami.
A...!
Miałam już ich wszystkich dość. Beznadziejna rodzina! Nienawidzę tego domu...
Mogłaby przyjść do nich Śmierć i zabrać ich wszystkich! Do diabła! Z dala ode
mnie. Przynajmniej tylko tyle.
Na
szczęście moja przyjaciółka już na mnie czekała przed swoim
domem. Mieszkała dwa domy dalej. Uśmiechnęłam się do niej
i zaklęłam.
- Oni są
totalnymi...
- Ci!
Miałaś od wczoraj nie zemścić - upomniała mnie.
- No tak
- odpowiedziałam zrezygnowana. - Nie dość, że w szkole na mnie naciskają, to
jeszcze w domu. Po prostu mam ich wszystkich dość. Wrzuciłabym ich wszystkich
do jakiejś głębokiej studni albo do tego lasu za moim domem. Powinni go
odwiedzić, co nie?
- Tak,
jasne - odpowiedziała zdawkowo. Szliśmy w kierunku przystanku autobusowego.
Ubierała się głównie na różowo, przez co wyglądała... jak dla mnie
totalnie obciachowo jak na maturzystkę. Zanim rzuciłam jej jakąś uwagę, co do
jej ubioru, zaczęłam mówić o pogodzie. Na dziś już mi wystarczy kłótni.
-
Przynajmniej zapowiada się dziś piękny dzień. Zaraz powinno wyjść słońce zza
chmur, gdybym tylko potrafiła latać... Poleciałabym jak najdalej od tej
zapadłej dziury z zapachem trupa w powietrzu. Poleciałabym daleko. Do raju...
Niestety, nie mogę nigdzie polecieć, bo nie mam skrzydeł. - Zaśmiałam się z
nutką histerii. Spojrzałam na nią. Pokiwała tylko głową. Chyba przyzwyczaiła
się do moich dziwnych tekstów. Przynajmniej nie miała mnie za dziwaczkę,
dlatego tolerowałam jej styl. - Muszę teraz iść do tej budy i przetrwać
jakoś te siedem lekcji i wyłączyć się na polskim, żeby nie zabić się
przypadkiem długopisem czy ołówkiem przez tą jedynkę z referatu. Czemu moja
rodzinka musiała pożreć akurat mój referat? Czy tak ciężko było
poszukać sobie innych kartek? Czemu oni mnie tak nienawidzą? Mam już dość
tego życia, gdyby nie ty i mój Anti nie dałabym sobie rady żyć.
-Aha -
wtrąciła niby to obojętnie, ale lekko drgnęła. Dostała właśnie kolejnego
esemesa i coś tam odpisywała.
- Z kim
piszesz? - Spytałam z ciekawości. Zazwyczaj sama chwaliła się każdym otrzymanym
esemesem. Nie trzeba jej było o to pytać, a tu taka niespodzianka.
- Z
kuzynką... Ma problem z... chemią.
Wzruszyłam
ramionami. Chwila. Nie pasowała mi ta chemia, bo przecież ma słabą tróję na
koniec roku.
- Z
chemią?
Zatrzymała
się na chwilę. Miała jakąś taką dziwną minę. Czyżby się denerwowała?!
-
Powiedziałam "z chemią"? Z biologią. - Puknęła się w czoło i
zachichotała. Dziwne.
- Teraz
mi pasuje - westchnęłam. Coś ukrywała. Miała przede mną tajemnicę. Tylko jaką?
Myślałam, że jesteśmy wobec siebie szczere. Nie mogę dać tego po sobie poznać.
- Jak ja się cieszę, że jadę na miesiąc wakacji na kolonie. Luksus. Połowa
wakacji bez tej p... rodziny to jedno z moich największych marzeń. Szkoda, że
ty nie jedziesz. Świetnie razem byśmy się bawiły, a bez ciebie to nie będzie to
samo.
- No...-
zamruczała pod nosem. Przyszedł do niej kolejny esemes.
Spojrzałam
na drugą stronę drogi i serce zaczęło mi bić szybciej w przypływie adrenaliny.
Ten dziwny koleś z naprzeciwka znów się na mnie gapił. Mimo upału, stał sobie
na chodniku w płaszczu i ciemnych dżinsach. Przynajmniej teraz pasowały mu do
pogody okulary przeciwsłoneczne, które wszędzie nosił. Nawet w zimę...
Szturchnęłam
Nati w ramię i szepnęłam do niej:
- Patrz.
Ten gość znów się na mnie gapi.
Rozejrzała
się na około i westchnęła.
- Masz
paranoję. Jak możesz wiedzieć, czy się na ciebie patrzy skoro ma te mega drogie
okulary na nosie? Musi mieć bogatych rodziców. Takie drogie ciuszki i w dodatku
ten ekstra dom.
Faktycznie.
Może przesadzałam, ale bałam się go. Kiedyś tak dziwnie na mnie patrzył, gdy
przypadkiem natknęłam się na niego na sali gimnastycznej. Wyglądało to tak,
jakby z radością chciał mnie zabić. Spytałam się go drżącym głosem: "Mogę
ci w czymś pomóc?", a wtedy się roześmiał tak słodko. Gdy otrząsnęłam się
z jego uroku, wybąknęłam coś o lekcjach i zwiałam. Potem już ani raz z nim nie
rozmawiałam, ani na niego nie wpadłam. Zawsze jednak wyczuwałam, ten jego
ukryty pod okularami, wzrok na mojej osobie... Znów zaczynam.
Rzuciłam
się ze swoją blond przyjaciółką do przystanku biegiem, bo zauważyłyśmy
nadjeżdżający autobus.
czwartek, 19 lipca 2012
Prolog
Postać w czarnej
pelerynie zbliżała się do mnie coraz bardziej. Przestałam już wierzyć, że znów
jej się wymknę, że uda mi się ponownie oszukać własne przeznaczenie. Pamiętałam
dobrze, jak sama narobiłam sobie tego bagna. Niestety straciłam rachubę czasu i
nie wiedziałam czy minęło tylko kilkanaście dni od tego dnia, czy
może lata. Wszystko jedno.
Biegłam
ile sił w nogach, ale mimo to, mnie i złowrogą postać dzieliło tylko kilka
metrów. Śmierć już mnie miała. Tylko kilka kroków...Nie poddam się. Obiecałam
mu, że się tak łatwo nie poddam. Ja, w porównaniu ze swoją walniętą rodzinką,
słowa dotrzymywałam, poza tym... Uświadomiłam sobie teraz, gdy za moimi plecami
zaczynała śmiać się Śmierć we własnej osobie, że pokochałam go i to
bardziej i inaczej niż mojego byłego. Kochałam go autentycznie. Szczerze.
Znów
spojrzałam do tyłu. Śmierć wyciągała już ku mnie swoje kościste palce. Już za
późno - pomyślałam. Kocham Cię... Nawet nie wiedziałam jak ma na imię. Nie dane
mi już jednak było rozwiązać tej zagadki.
I
gdy już myślałam, że to koniec, mój anioł wyskoczył z leśnych zarośli prosto na
Śmierć, zwalając ją z nóg.
Subskrybuj:
Posty (Atom)